W sobotę, 7 września, nad jeziorem Ukiel w Olsztynie doszło do wstrząsającego zdarzenia, które przerwało beztroski dzień wielu wypoczywających. 36-letni ojciec, desperacko próbując uratować swojego 7-letniego syna, który wpadł do wody, stracił życie. Nowe fakty, które ujawniają okoliczności tej tragedii, są niezwykle poruszające i łamią serce.
Zwyczajny dzień zamieniony w dramat
Sobotni poranek na jeziorze Ukiel niczym nie różnił się od innych dni pod koniec lata. Wysoka temperatura i słońce przyciągnęły nad wodę wielu ludzi, którzy chcieli spędzić czas na świeżym powietrzu. Wśród nich był również 36-letni mężczyzna z trójką dzieci, dla których był to dzień zabawy. Jednak to, co zaczęło się jako beztroski dzień, szybko zamieniło się w koszmar.
W pewnym momencie 7-letni chłopiec, stracił równowagę i ześlizgnął się z dmuchanej zabawki w kształcie kaczki, która odpłynęła kilka metrów od brzegu. Ojciec natychmiast rzucił się na pomoc swojemu synowi.
Bohaterska walka o życie syna
Jako pierwszy na miejscu zdarzenia znalazł się Dawid P., właściciel wypożyczalni sprzętu wodnego. Świadek zdarzenia, będący jednocześnie osobą, która próbowała pomóc, zrelacjonował dramatyczne wydarzenia.
— „Byłem pierwszy na miejscu zdarzenia. Zobaczyłem topiące się dziecko, które ześlizgnęło się z dmuchanej kaczki. Silny wiatr porwał dmuchańca kilkanaście metrów od brzegu. Wskoczyłem na skuter i podpłynąłem, jak mogłem najszybciej. Wskoczyłem do wody i nie mogłem wyjąć z niej dziecka, bo ktoś go trzymał i wypychał w górę. Okazało się, że to ojciec chłopca. Wrzuciłem chłopca na skuter i popłynęliśmy do brzegu. Kilku mężczyzn rzuciło się na pomoc. Niestety, nie mogli znaleźć mężczyzny. Opadł na muliste dno” — opowiada Dawid P. w fakt.pl.
Dzięki szybkiej reakcji pana Dawida, chłopiec został uratowany i przetransportowany na brzeg. Niestety, ojciec nie miał tyle szczęścia.
Tragedia spotęgowana dramatem ciszy
Najbardziej bolesny fakt, który wyszedł na jaw po zdarzeniu, to to, że zarówno ojciec, jak i syn byli głuchoniemi. Nie byli w stanie wezwać pomocy ani krzyczeć, co utrudniło szybkie zareagowanie innych osób na plaży. Dopiero po pewnym czasie przypadkowa osoba zauważyła, że coś jest nie tak i podniosła alarm, lecz było już za późno, by uratować życie ojca.
Pomimo natychmiastowej reanimacji, nie udało się przywrócić 36-latka do życia. Tragedia ta wstrząsnęła lokalną społecznością i wczasowiczami, którzy tego dnia odpoczywali nad jeziorem.
Dramat rozegrał się na niestrzeżonej plaży, co również wpłynęło na opóźnienie reakcji ratunkowej. Od 1 września, po zakończeniu sezonu letniego, na plaży nie było już ratowników.
Rodzina w żałobie
Na brzegu znajdowała się jeszcze dwójka dzieci mężczyzny, w wieku 6 i 10 lat, które z przerażeniem obserwowały, jak tracą ojca. Policja szybko zorganizowała pomoc psychologiczną i wsparcie dla osieroconych dzieci, próbując jak najszybciej skontaktować się z ich babcią, która przybyła na miejsce tragedii.
To poruszające wydarzenie jest przypomnieniem o niebezpieczeństwach, jakie niesie ze sobą woda, nawet podczas spokojnego dnia.
źródło: fakt.pl
Stała się tragedia i nie chcę na gorąco wyciągać wniosków ale: 1. Początek września i temperatura ok. 30 stopni oczywistym jest, że sezon w Polsce jeszcze trwa w najlepsze. 2. Prezydent miasta dał kasę na campus a brakuje na ratowników, gdy plaże pełne ludzi? 3. Na początku sezonu Prezydent Szewczyk miał sesję z wodnym patrolem Straży Miejskiej, gdzie oni byli w dniu wypadku, jak pomogli?
szewczyk do dymisji nie potrafi skutecznie zarządzać miastem i podległymi mu służbami!!! jedynie co umie to podlizywać się lewakom z platformy