7 C
Olsztyn
środa, 18 grudnia, 2024
reklama

Prezes SM „Pojezierze” nie pomoże bohaterowi z Olsztyna?

WiadomościPrezes SM "Pojezierze" nie pomoże bohaterowi z Olsztyna?

Osiemdziesięcioletni lokator SM „Pojezierze” nie może doczekać się montażu platformy schodowej, mimo że sam jako strażak pomagał innym i omal nie przypłacił tego życiem.

Artur Smolski jest inwalidą bez obu nóg, które amputowano mu – powyżej kolan – ponad sześć lat temu w wyniku choroby miażdżycowej. Kto znał go wcześniej, ten wie, że uwięziony w łóżku lub krążący po kawalerce samotny mężczyzna dusi się nie mogąc na zewnątrz zaczerpnąć świeżego powietrza. Windą mógłby sam zjechać z ósmego piętra na parter, lecz nie da rady pokonać ostatnich sześciu schodków. Byłoby to możliwe, gdyby na dole zamontowano platformę pomostową, po której zjechałby wózkiem do drzwi wyjściowych. Ale kierownictwo „Pojezierza” nawet nie chce o tym słyszeć.

Prezes SM „Pojezierze” nie pomoże bohaterowi z Olsztyna?

Strażak w obliczu śmierci

Artur Smólski to były strażak, który cudem uratował się przed ogniem w słynnym pożarze rafinerii w Czechowicach-Dziedzicach, w którym zginęło 37 osób. Przebywał wtedy, wraz z grupą ratowników z olsztyńskiego „Stomilu” na zgrupowaniu w Bielsku-Białej, miejscowości położonej 16 km od rafinerii. Po pierwszym dniu ćwiczeń, gdy strażacy z całego kraju czekali na transmisję festiwalu polskiej piosenki w Opolu, nagle dostrzegli za oknami błysk pioruna, a potem ujrzeli na niebie gęstą chmurę dymu. Pojawiła się ona właśnie nad rafinerią, więc wszystkie ekipy zostały postawione na nogi. Nikt jednak nie zdawał sobie sprawy, jak trudną walkę z żywiołem przyjdzie im stoczyć. Był wieczór, 26 czerwca 1971 roku. Przed godz. 20 piorun z niedużej burzy uderzył w jeden ze zbiorników, w którym zapaliła się ropa naftowa.

Ze zgrupowania na Błoniach w Bielsku-Białej dojechały dwie sekcje olsztyńskie: męska pod dowództwem kpt. pożarnictwa Antoniego Bogdana, a około godz. 22 dotarła grupa żeńska pod dowództwem Marii Doberskiej. Tymczasem pożar przemienił się w piekło. Z płonącego zbiornika wydobywała się już gorąca lawa. Jak wspomina obecny płk. Bogdan, obie sekcje miały tylko sprzęt ćwiczebny, dlatego olsztynianie dostali polecenie schładzania jednego z czterech zbiorników obok tego, który stanął w płomieniach. Dowódca z Olsztyna wyczuł, że za chwilę wybuchnie; tak ten baniak stękał pod ciśnieniem pary wodnej. Dlatego nakazał zbiórkę w miejscu, z którego łatwiej było uciekać. Jego przewidywania się spełniły, bo płonący zbiornik najpierw wybuchł, a potem setki ton piekielnej masy zaczęło pokrywać otoczenie, zatapiając również obecnych w pobliżu ratowników. Olsztyńscy strażacy rzucili się do ucieczki na obwałowania, gdzie już było bezpieczniej. Niestety, dwie młode kobiety ze „Stomilu” nie zdążyły; zginęły pod ognistą lawą, kilka metrów przed miejscem ocalenia.

Liczący wówczas 33 lata, wysportowany Artur Smolski, który uprawiał także szybownictwo, skoki spadochronowe i żeglarstwo, miał więcej szczęścia. Podmuch wybuchu odrzucił go do drugiego zbiornika, ale szybko stanął na nogi i zaczął uciekać, zrzucając po drodze gorące ubrania, aż w końcu został tylko w kąpielówkach. Już w szpitalu dowiedział się, że te majtki wtopiły mu się w ciało. Początkowo koledzy sądzili, że zginął na miejscu, jak tylu innych ratowników, w tym strażacy i żołnierze. Gdy odnaleźli go w szpitalu, miał poparzone nogi i plecy w 30. procentach i właściwie był już spisany na straty, jak kilka innych osób z pożaru. Dostał nawet 7 tys. zł na własny pochówek… Ale na złość naturze wyszedł z tego cało, choć jego nogi jeszcze długo odczuwały skutki pożaru.

Prezes SM „Pojezierze” nie pomoże bohaterowi z Olsztyna?
Artur Smolski tuż przed pożarem rafinerii, czerwiec 1971, Fot. archiwum Artura Smolskiego

Platforma za pensję

Dopiero nieco ponad 6 lat temu stracił obie nogi; zostały amputowane, bo lekarze nie znaleźli ratunku na zaawansowaną miażdżycę. Pan Artur musi więc leżeć w łóżku, a co najwyżej pojeździ w wózku inwalidzkim po małym mieszkanku. Nie wyjedzie na dwór, bo na dole trafi na schody.

Kiedy opiekująca się mną sąsiadka – podpowiedziała mi, że można zamontować taki podest, za sprawę zabrali się dwaj koledzy: pułkownik Antoni Bogdan i Jerzy Zofka, prezes Klubu Seniorów Lotnictwa, bo przecież uprawiałem szybownictwo. Po prostu chcieli mi ulżyć, żebym mógł wyjechać na dwór i posmakować świeżego powietrza. Tylko że prezes spółdzielni nie chce ich przyjąć, a na pisma odpowiada pracownik administracji osiedla – opowiada Artur Smolski.

Istotnie, w kwietniu br. zastępca kierownika osiedla „Kormoran” odpowiedział Jerzemu Zofce, że pomóc panu Arturowi może PFRON, ale i tak wykonanie platformy pomostowej nie jest możliwe, ponieważ po jej zamontowaniu zmniejszy się przejście ewakuacyjne na dole klatki schodowej, co jest niezgodne z przepisami. Tyle tylko, że żadnych przeciwskazań nie widzi Komenda Miejska Państwowej Straży Pożarnej – szerokość biegu schodów na dole musi wynosić co najmniej 0,8 m, a po złożeniu pomostu wyniesie ona 1,20 m. Taką platformę zapewnia jej producent z Warszawy, więc trzeba naprawdę złej woli, aby inwalidzie nie pomóc. Takie urządzenie przydałoby się także zdrowym lokatorom bloku przy ul. Wyszyńskiego 24, np. przy wtaczaniu mebli. A może chodzi po prostu, jak zwykle, o pieniądze?

Co prawda koledzy Artura Smolskiego próbowali dostać się do prezesa SM „Pojezierze” Wiesława Barańskiego, ale ten nie miał dla nich czasu (albo chęci). Sekretarka odesłała ich do Andrzeja Mroza, zastępcy ds. technicznych. Jak wspominają, przekonywali go dwie godziny, ale wyszli z kwitkiem. Wciąż widział jakieś trudności, głównie techniczne. Mijają kolejne miesiące, a zabiegi społeczników nie mogą przebić się przez mur niechęci. Pieniądze chyba nie są tu przeszkodą, bo platforma ma kosztować nie więcej niż 45 tys. zł. A jak ujawnił niedawno „Fakt”, na który we wrześniu powołaliśmy się w tekście „Prezes nie chce ujawnić zarobków, choć nakazał mu to sąd„, Wiesław Barański, właściciel dwóch domów w Olsztynie, zarabia miesięcznie nawet do 60 tys. zł. Przyjmując, że tylko 50 tys., czyli niecała jedna pensja prezesa „Pojezierza” ulżyłaby doli bohaterskiego strażaka, dziś inwalidy. Prezes jednak nie chce się tą sprawą nawet zajmować. Za drobna. Dlatego sekretarka odsyła dziennikarzy do zastępcy, a ten odpowiada identycznie jak jego podwładny na poziomie administracji osiedla. I temat zamknięty?

Artykuł o zarobkach prezesa Barańskiego: Prezes nie chce ujawnić zarobków, choć nakazał mu to sąd

Prezes SM „Pojezierze” nie pomoże bohaterowi z Olsztyna?

Zapisz się do naszego newslettera

Wysyłamy tylko najważniejsze wiadomości

2 KOMENTARZY

2 komentarzy
Najlepsze
Najnowsze Najstarsze
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Anonimowo
2 października 2019 22:04

To jest prawda

ki
2 października 2019 20:26

Masakra. Jeśli to prawda, to coś koszmarnego… Zrobić coś takiego człowiekowi, który innych ratował…

Polecane