-3 C
Olsztyn
wtorek, 5 listopada, 2024
reklama

Karty na stół: Jak radzimy sobie w centrali [OPINIE]

Trudno być prorokiem we własnym kraju, osobliwie we własnym mieście. Możesz być najlepszy na poziomie regionu, ale jak nie pokażesz się w stolicy, zawsze pozostaniesz prowincjuszem. I to takim w tradycyjnym tego słowa znaczeniu, choć przecież wiadomo, że prowincja to nie miejsce zamieszkania, ale sposób myślenia, jak mawiał klasyk.

Tak jest i w świecie dziennikarskim. Nieżyjący już felietonista Marek Kasz, który zaczynał w „Tygodniku Chełmskim“, a potem przeniósł się do Warszawy, zauważył kiedyś, że praktycznie każdy dziennikarz może awansować do centralnej redakcji, jeśli zdobędzie się na odwagę. To znaczy porzuci wygodne życie w znanym sobie środowisku, gdzie od czasu do czasu wojewoda poklepie go po ramieniu, a jego żona dostanie pralkę z przydziału, bo to działo się jeszcze za „komuny“. Być może z tego powodu, choć były też inne ograniczenia, np. mieszkaniowe, tylko nieliczni koledzy z Warmii i Mazur zdołali pokazać swoje umiejętności na poziomie stołecznym, a choćby i innych wielkich aglomeracji, np. Bogusław Osiński w TVP Gdańsk.

W nowych czasach świat przed odważnymi otworzył się na oścież, co widać również w świecie dziennikarskim. Młodzi adepci tego rzemiosła nie trzymają się kurczowo redakcji regionalnych, a raczej zdobywają tutaj ostrogi, by ruszyć na podbój stolicy. Aczkolwiek w ograniczonym zakresie, bo Warszawa nie jest z gumy, a z terenu ciągną tam legiony potencjalnych zdobywców. Jak zresztą w każdej branży, bo rozleniwieni warszawiacy nie muszą o to zabiegać i dlatego przeważnie są łatwi do podbicia.

Popatrzmy zatem, kto z młodego pokolenia olsztyńskich dziennikarzy zdobył warszawski przyczółek i zdołał się tam utrzymać dłużej niż jeden sezon. Już od dobrych kilku lat mocne pozycje w Telewizji Polskiej zajmują Adam Krzykowski (informacja) i Robert El Gendy (telewizja śniadaniowa), a w głównych wydaniach Wiadomości widuje się także Małgorzatę Gałkę. Natomiast w TV Polsat na stałe zasiedzieli się Joanna Górska (prowadząca serwis Polsat News, dodatkowe ukłony za wygraną walkę z rakiem!) oraz Paweł Naruszewicz (Wydarzenia), a korespondentką olsztyńską pozostaje Ania Mioduszewska, z którą onegdaj miałem przyjemność pracować w lokalnej prasie olsztyńskiej. Bo też i miło jest zobaczyć kogoś znajomego z własnego środowiska, jak dobrze sobie radzi na wyższym poziomie, choć zapewne u niektórych wzbudza to typowo polską, bezinteresowną zawiść. Już słyszę te komentarze: „O, a ten w co się ubrał, patrzcie, a ta znowu przytyła?!“. No, ale to są reakcje nieuniknione.

Natomiast ambiwalentne uczucia czytelników prasy wzbudza Mariusz Kowalewski, z którym jakiś czas, dawno temu, pracowałem razem w „Gazecie Olsztyńskiej“. Znacznie młodszy ode mnie kolega zasłynął na początku 2008 roku artykułem w „Rzeczpospolitej“ pt. „Skandal w magistracie“. Przypomnę, że chodziło o tzw. seksaferę z udziałem ówczesnego prezydenta Olsztyna Czesława Małkowskiego. Po latach prezydent został uniewinniony od zarzutów o gwałt urzędniczki, grożąc, że pozwie dziennikarza za naruszenie jego dóbr osobistych. Artykuł ten wywołał zresztą skutki uboczne w postaci upadku Nagrody Dziennikarza Roku 2008 Warmii i Mazur, do której został zgłoszony Mariusz, ale większość kapituły uznała, że na laury jeszcze za wcześnie, bo najpierw muszą być wyjaśnione kontrowersje wokół domniemanego skandalu. Czas przyznał kapitule rację. Poza tym Kowalewski miał kilka innych publikacji, kończących się sprawami sądowymi, chociaż jego teksty – jak podaje Wikipedia – przyczyniły się do wyjaśnienia sprawy tajnych więzień CIA w Starych Kiejkutach (na marginesie – o tajemniczych lotach CIA w Szymanach również pisałem, a potem zeznawałem przed komisją Parlamentu Europejskiego, do czego kiedyś wrócę). Mariusz Kowalewski zaliczył potem kilka innych redakcji, m.in. zajmując się reportażem w TVN i TVP, a praca z telewizją publiczną zakończyła się wydaniem książki pt. „TVPropaganda. Za kulisami TVP“, w której autor opisał mechanizmy propagandy za czasów prezesury Jacka Kurskiego. Aktualnie Mariusz współpracuje (chyba) z „Newsweekiem Polska“.

Kilkanaście lat temu, gdy jeszcze pracowałem w „Gazecie Olsztyńskiej“, redakcję na Tracku odwiedził Jarosław Kaczyński, który przybył wraz z posłem Aleksandrem Szczygło. Obsługiwałem tę wizytę, podczas której prezes PiS – na internetowym czacie – odpowiadał na pytania czytelników. Nagabywany o zarobki podał przykłady wysokich wynagrodzeń, w tym dziennikarzy – na poziomie 6 tys. zł. Zareagowałem spontanicznie: „Ciekawe, gdzie tak zarabiają?“ Na co Kaczyński: „Zaraz odpowiem“. I gdy już podyktował treść odpowiedzi czytelnikowi, zwrócił się do mnie: „Tak, tyle zarabiają dziennikarze w prasie centralnej“. Zaśmiałem się: „To muszę przenieść się do Warszawy“. Wtedy wtrącił się Szczygło (zginął w Smoleńsku), wtedy mieszkaniec Czerwonki koło Biskupca: „Nie trzeba się przeprowadzać, można współpracować na dystans, tak jak ci bliźniacy, jak im tam?“ Rzecz jasna nie chodziło o braci Kaczyńskich, ale o Jacka i Michała Karnowskich, pochodzących z podolsztyńskiej gminy Purda. Jak wiadomo, bliźniacy zrobili karierę w prawicowych mediach i korzystają z koniunktury dopóki mogą. Ja o tyle wziąłem sobie do serca uwagi posłów PiS, że niebawem zacząłem współpracę z ogólnopolskim, lewicowym tygodnikiem „Przegląd“. Oczywiście na odległość, bo już na emigrację do stolicy za późno.

0 komentarzy
Najlepsze
Najnowsze Najstarsze
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze