4.8 C
Olsztyn
niedziela, 22 grudnia, 2024
reklama

Z notatek olsztyńskiej wolontariuszki

OlsztynZ notatek olsztyńskiej wolontariuszki

Myśl, że chcę pomagać, zrodziła się w mojej głowie natychmiast, nie wiedziałam tylko, w jakiej miałoby to być formie. Kiedy więc usłyszałam, że na Torwarze potrzebują wolontariuszy, wiedziałam, że to jest to – pisze Katarzyna Leśniowska.

Przed wejściem do hali kłębił się tłum ludzi, głównie kobiet i dzieci, młodych i starych, nierzadko oprócz tobołków mających ze sobą psy i kontenery z kotami. Na ich twarzach widać było skrajne zmęczenie, strach i zrezygnowanie. Razem z jedną z takich grup weszłam do środka i udałam się do punktu rejestrującego wolontariuszy. Cała procedura była mocno nieskomplikowana, imię, nazwisko i numer telefonu. Oprócz pomarańczowej kamizelki dostałam przydział do tak zwanego „małego Rossmanna”, czyli punktu wydającego podstawowe środki czystości: mydła, szampony i pasty do zębów, jak również pampersy dla dzieci i osób starszych. Musiałam szybko ogarnąć towar i zapoznać się z asortymentem, bo kolejna fala ludzi zaczęła „szturmować” stoisko.

Kiedy zrobiła się chwilowa cisza, postanowiłam zapoznać się z topografią całej hali. Najbliżej mojego punktu kosmetycznego znajduje się „sypialnia”, czyli centralny punkt Torwaru. Na olbrzymiej płycie, jedno obok drugiego, rozstawione są łóżka polowe, na których zgromadzonych jest 500 osób. Widok przerażający, jedni śpią utrudzeni kilkudniową podróżą, inni próbują zorganizować sobie życie na dwumetrowym łóżku, które od teraz stało się ich całym światem. Niedaleko wejścia do hali zlokalizowana jest kuchnia i punkt wydający posiłki, a całość obsługują harcerze. Na terenie Torwaru znajdują się również punkt medyczny, pokój dla zwierząt, sala zabaw dla dzieci, punkty pomagające znaleźć pracę i ewentualne mieszkanie i magazyny, gdzie zwożone są przez różne organizacje pomocowe i ludzi dobrej woli wszelkie towary niezbędne do funkcjonowania takiego miejsca.

Po dziesięciu godzinach fizycznej pracy czułam każdy fragment swojego ciała, jednocześnie zdając sobie sprawę, że nigdy w swoim życiu nie pracowałam tak ciężko i tak pożytecznie. Co ciekawe z każdym kolejnym dniem czułam się coraz lepiej, czyli zaczęłam się przystosowywać. Taka ilość ludzi zgromadzonych w jednym miejscu, to również konflikty i choroby. Przez trzy dni na Torwarze szalał rotawirus, prawie wszystkie dzieci chorowały, a lekarze wolontariusze mieli pełne ręce roboty. Pediatra, ginekolog, który po godzinach swojej pracy przyjeżdża z aparatem do USG i bada ciężarne kobiety, robią to bez nakazu a z potrzeby serca. Podchodzi do mnie starsza kobieta trzymającą się za policzek. Okazuje się, że bardzo boli ją ząb. Wykonujemy kilka telefonów i znajdujemy stomatologa, który za darmo pomoże kobiecie. Oprócz chorób to również tysiące innych problemów, z którymi uchodźcy zwracają się do nas, jak choćby zbyt duża odległość łóżka od rozgałęziacza, żeby można było podpiąć i naładować telefon, ich jedyny kontakt z bliskimi, którzy zostali na Ukrainie. Czyli, trzeba zorganizować kolejny przedłużacz, co wkrótce okaże się karkołomnym zadaniem, gdyż zdobyty cudem okazuje się zbyt krótki, a to wiąże się z przełączaniem kilku funkcjonujących już gniazdek. Po pomoc dzwonię do zatrudnionych na Torwarze elektryków, w odpowiedzi słyszę, że muszę radzić sobie sama, bo słyszeli o kilku przypadkach koronawirusa na sali i nie przyjdą. Tak, jakby koronawirus pojawił się wczoraj. Niewiele myśląc, robię słodkie oczy, do jednego z żołnierzy WOT-u i razem rozwiązujemy problem.

Oczywiście najważniejsi w tym wszystkim są ludzie, którzy oprócz jedzenia i spania chcą po prostu sobie pogadać, a ja dopiero teraz doceniam te kilka lat nauki języka rosyjskiego w szkole.

Pierwszą z osób, która opowiedziała mi swoją historię, była Tamara, 60-letnia wykładowczyni na kijowskim uniwersytecie, która razem z córką, księgową, 13-letnim wnukiem i kotem, postanowiła zamknąć na klucz swoje kijowskie mieszkanie (wierząc, że do niego niebawem wróci) i uciekać do Polski. Od razu widać było, że Tamara jest mocno zdeterminowana, zdobyła rozmówki polsko-rosyjskie i zaczęła uczyć się naszego języka. Po kilku dniach pobytu na Torwarze Tamara wraz z rodziną została przewieziona do ośrodka w Sulejówku.

50-letnia Lina nigdy w swoim życiu nie wyjechała z Ukrainy, nie miała nawet walizek, a podstawowe rzeczy, z którymi wyjechała z Charkowa, spakowała do dwóch reklamówek. Lina nie ma przednich zębów, tylko po bokach dwa złote, ale jest pełna energii i wiary, że za jakiś czas wróci do domu. Po kilku dniach nieśmiało powiedziała mi, że bardzo chciałaby zostać wolontariuszką. Zaprowadziłam ją do punktu rejestracyjnego i od kilku dni Lina z dumą nosi pomarańczową kamizelkę i sprząta toalety na Torwarze.

Oksana z 5-letnią Daszą uciekła z miejscowości Sumy, mąż został walczyć. Dasza, jak każde małe dziecko z Torwaru, nie zdaje sobie sprawy z otaczającej ją rzeczywistości, biega i bawi się z innymi dziećmi, znają ją już chyba wszystkie „ciocie wolontariuszki”. Dzisiaj kupiłam dzieciom całe pudło jajek z niespodzianką i od razu miałam u siebie małą pomocnicę, dla której stałam się najlepszą ciocią. Za kilka dni Dasza z mamą wyjadą do znajomych do Francji.

W godzinach wieczornych życie na Torwarze zwalnia i po 10 godzinach pracy trzeba odpocząć, zostają tylko wolontariusze „nocni”, bo bez wątpienia na pracy wolontariuszy i dzięki nim funkcjonuje Torwar, dworzec, Modlińska i inne miejsca, na których toczy się nowe życie tysięcy ludzi z Ukrainy.

Codziennie kilkadziesiąt osób wyjeżdża z Torwaru, a na ich miejsce przyjeżdżają następne Oksany, Swietłany i Tamary z dziećmi, babciami, zwierzętami… Ile ludzi, tyle różnych, niesamowitych historii, których wspólnym mianownikiem jest wojna.

Katarzyna Leśniowska, źródło: Dziennikarz Olsztyński

Zapisz się do naszego newslettera

Wysyłamy tylko najważniejsze wiadomości

0 komentarzy
Najlepsze
Najnowsze Najstarsze
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Polecane