Prokurator Teodor Szacki taką wystawił Olsztynowi opinię, że nasze miasto powinni omijać wszyscy absolwenci wydziałów prawa, z administracyjnym włącznie. Bo Olsztyn w jego oczach to korki na drogach, marznąca mżawka i beznadziejne media.
Kim jest prokurator Szacki? – ktoś może zapyta, choć chyba niewielu się takich uchowało. Ale odpowiedzmy: prokurator Teodor Szacki to postać wymyślona, powieściowy bohater kryminalnej trylogii Zygmunta Miłoszewskiego, złożonej z „Uwikłania”, „Ziarna prawdy” i „Gniewu”. Akcja ostatniej części dzieje się w Olsztynie, co zrozumiałe, biorąc pod uwagę, że stąd pochodzi żona autora, a jego teść jest znanym dziennikarzem Radia Olsztyn. Nic więc dziwnego, że pracujący wcześniej w Warszawie i Sandomierzu bohater zostaje na koniec przeniesiony do wojewódzkiego miasta nad Łyną, ale tylko do Prokuratury Rejonowej.
Korki na światłach
Swoje pierwsze spostrzeżenia na temat Olsztyna prokurator Teodor Szacki ujawnia, stojąc samochodem na skrzyżowaniu ulic Żołnierskiej i Dworcowej, gdzie z jednej strony bloki, z drugiej szpital (dziecięcy), a naprzeciw szpitala jakieś pawilony, na których olbrzymi baner reklamuje „kiermasz skór”. O, to brzmi dwuznacznie – przemyka przez prokuratorską głowę. Ale główna uwaga skoncentrowana jest, jak to u kierowcy, na ruchu ulicznym: „Typowe skrzyżowanie w wojewódzkim mieście, dwie ulice przecinające się tylko dlatego, że gdzieś muszą, nikt tu nie zwalnia, żeby podziwiać widoki za oknem, ludzie przejeżdżali i tyle”. To znaczy nie przejeżdżali, a tylko dojeżdżali, zatrzymywali się i „stali jak barany, czekając na zielone światło, przez ten czas stopy wrastały im w pedały, siwe brody rosły i układały się na kolanach w sterty, a na końcach palców pojawiały się krogulcze paznokcie”. Takie to filmowe wizje z prokuratorską precyzją kroi prokurator z Warszawy, jakby kto pytał.
Ale dopiero teraz będzie numer: kiedy po przeprowadzce do Olsztyna przeczytał w lokalnej gazecie, że „osobnik zarządzający ruchem w mieście nie wierzy w zieloną falę, bo wtedy ludzie się za bardzo rozpędzają, co stwarza zagrożenie w ruchu drogowym, pomyślał, że to nawet śmieszny żart”. To nie był żart. Wkrótce przekonał się, że w tym mieście wszyscy bez przerwy stoją w korkach! I tu – konkluduje – trzeba oddać urzędnikowi sprawiedliwość; co prawda groziła im apopleksja, ale przynajmniej nie stwarzali zagrożenia w ruchu drogowym. „Na dodatek nie wierzono, aby mieszkańcy Olsztyna potrafili normalnie skręcić w lewo, przepuszczając najpierw jadące z naprzeciwka samochody. Dlatego, w trosce o ich bezpieczeństwo, na każdym skrzyżowaniu było to niedozwolone”. Po tej konstatacji Szacki jedzie jednak dalej, przejeżdża obok szpitala (wojewódzkiego), mija burdel (?) i starą wieżę ciśnień, w końcu dojeżdża do Kościuszki, zawiesza oko na „budzącym respekt ogromnym Sądzie Administracyjnym” (dla nas bardziej Urzędzie Marszałkowskim), przecina ulicę Piłsudskiego, nadal podąża Kościuszki i skręca w Mickiewicza – choć w rzeczywistości stoi tu znak zakazu skrętu… w lewo! Tak spostrzegawczy autor „Gniewu” tego nie zauważył?
Bohater na tropie
Po wspomnianym skręcie w Mickiewicza i zaparkowaniu samochodu przy Dąbrowszczaków bohater powieści nie idzie do Prokuratury Okręgowej, jak można było się spodziewać, tylko do I LO im. Adama Mickiewicza. Widzi liceum tak: „Byłaby to zwyczajna duża poniemiecka szkoła, gdyby nie neogotyckie elementy wystroju – ostre szczyty, oculusy (niezamykane otwory w ścianie – przyp. MK) i ogromne okna w centralnej części budynku. Dodawało to gmachowi surowego, kościelnego charakteru….” – autor pewnie nie wie, że absolwenci tego ogólniaka nazywali go „klasztorem”. Pewnie nie zna też dziejów wiszącego w auli obrazu ze sceną antyczną; stojącą na pierwszym planie zadumaną i nieszczęśliwą kobietą, najpewniej bohaterką tragedii, jak to ujął Szacki. To znaczy prokurator przy innej okazji dowiedział się, kim była Ifigenia z Taurydy. Ale skoro taki z niego dzielny detektyw, to trochę dziwne, że nie poznał współczesnej historii obrazu.
Otóż podczas jego konserwacji w 2007 roku, przy głowie Ifigenii odkryto dziewięć śladów po kulach, a między płótnem a krosnem malarskim tkwił pocisk z odstrzelonego naboju pistoletowego. Uszkodzenia badano w policyjnym laboratorium, ale nie udało się ustalić, skąd te ślady pochodzą. Czy taki pikantny szczegół mógł ujść uwadze takiego tropiciela jak Teodor Szacki? No, ale pewnie autor pozostawił ten epizod miejscowym twórcom kryminałów.
Rzecz jasna trudno wszystko dojrzeć, gdy tropi się w czasie takiej paskudnej pogody, jaka panowała na Warmii jesienią 2013 roku. Ciągle coś padało, przeważnie marznący deszcz albo mokry śnieg. Oto przykład: „Ogromne płatki wyglądały, jakby po drodze z chmury ktoś je przeżuł, a potem wypluł z nienawiścią na szybę citroena”.
Perły i gnioty architektury
Oczywiście prokurator Szacki został już pouczony, że Olsztyn leży na Warmii, nie na Mazurach, jak uważa pół Polski z Warszawą na czele. On już nie popełnia takiego błędu i wie nawet, że w Olsztynie jest jedenaście jezior (jeśli liczyć te poniżej 1 ha to nawet piętnaście). Ba, on już nawet zaczyna mieć alergię na miejscowych patriotów, którzy ciągle mu o tym przypominają. W pewnym momencie na uwagę o jedenastu jeziorach tak reaguje: „Dlatego reumatyzm zabija tu częściej niż choroba wieńcowa”. Może nie zabija, ale jest dokuczliwy. Docenia za to poniemieckie budownictwo, spaskudzone przez powojenne obiekty, przy tym nie oszczędza nawet siedziby Radia Olsztyn i TVP: „Budynek stanowił przykry zgrzyt w pięknej okolicy, pseudonowoczesny szklano-plastikowy koszmarek. Częściowo niebieski, częściowo czerwony, dziwacznie asymetryczny, jakby architekt cierpiał na rzadkie połączenie daltonizmu z astygmatyzmem”. Po takiej ocenie aż chce się krzyknąć: „Architekt! Architekt!”
Szkaradnemu budynkowi przy ul. Radiowej prokurator Szacki przeciwstawia nowy szpital akademicki. Oto bohater powieści „po dojściu do nowej części kompleksu z przyjemnością zauważył, że projektanci szpitala byli nie tylko pierwszymi w powojennej historii miasta, którym udało się osiągnąć coś więcej, niż puścić pawia w przestrzeń publiczną. Byli też pierwszymi, którym udało się dość składnie połączyć charakterystyczne czerwonoceglane pruskie budownictwo z nowoczesną architekturą. Przez co nowy kompleks sprawiał tyleż współczesne i profesjonalne, co sympatyczne wrażenie – taki szpital, w którym chciałoby się chorować, jeśli już gdzieś trzeba”. No cóż, należą się słowa pochwały, także lekarzom, którzy przywrócili do zdrowia ojca autora – jak podkreślił Miłoszewski w słowie końcowym.
Wiocha, nie miasto
Córka Szackiego nazywa Olsztyn wiochą, ale to smarkula tęskniąca za Warszawą. On sam jedynie przywołuje ksywkę Betonman – bo tak podobno określa się, nie wiedzieć czemu, prezydenta miasta. Za to nie zostawia suchej nitki na miejscowych mediach. Na przykład, gdy podczas porannej kawy udawał, że jest pochłonięty lekturą „Gazety Olsztyńskiej”, aby nie brać udziału w kłopotliwej rozmowie. „Kamuflaż był mocno przeciętny, nie było na świecie osoby, którą «Gazeta Olsztyńska» mogłaby aż tak zainteresować. Szacki nie raz zastanawiał się, kto tutaj patrzy władzy na ręce, skoro lokalne media zajmują się – jak w tym numerze – plebiscytami na najsympatyczniejszego listonosza”. Tylko czemu listonosze mają być gorsi, tego autor nie wyjaśnił.
Olsztyn widziany jest przez prokuratora Szackiego raczej powierzchownie, choć szczegóły topograficzne sprawiają wrażenie znajomości miasta. W słowie „Od autora” Zygmunt Miłoszewski elegancko odcina się od opinii bohatera swej barwnej i dobrej w sumie powieści: „Proszę wszystkich olsztyńskich lokalnych patriotów o wybaczenie, jeśli poczuli, że miłość do miasta i jego jedenastu jezior została obrażona. Nic nie poradzę, że Teodor Szacki to taki zgryźliwy warszawski zrzęda”. Autor zapewnia, że sam jest w rodzinnym mieście swej żony zakochany, choć przyznaje, że mimo to – a może właśnie dzięki temu – wszelkie jego niedoskonałości jakoś bardzo działają mu na nerwy.
No cóż, pewnie dlatego Wawrzyna – literackiej nagrody Warmii i Mazur – autor „Gniewu” nie dostanie. Ale kto wie…
Marek Książek
Czytając ten artykuł od razu przypomniał mi się fragment książki o „czwartej władzy” w Olsztynie. Panie redaktorze, ani to recenzja książki, ani dobry artykuł… a internetowa gazeta to też chyba nie miejsce na wylewanie swoich żali, frustracji i kompleksów. Trochę dystansu do siebie i „warmińskości” miasta 11 jezior nie zaszkodzi. Zapraszam na nauki do olsztyniaków, których opinie tu widać 🙂
czytam i nie wierzę. autor artykułu ewidentnie poczuł się urażony opisami miasta, zamiast cieszyć się, że tyle osób o Olsztynie usłyszało, czy sobie przypomniało. zazdrość to straszna cecha !