„Nie może być tak, że pracownik MOK Olsztyn zapieprza po kilkanaście godzin na dobę za 2700, a za przysypianie na komisji radny bierze 3400” – Mariusz Sieniewicz, dyrektor Miejskiego Ośrodka Kultury w Olsztynie, zbluzgał radnych na swoim, co podkreśla, prywatnym FB, za przyznanie sobie niebotycznych diet. Niebotycznych przy marnych zarobkach pracowników Miejskiego Ośrodka Kultury (ale ten sam problem mają urzędnicy zatrudnieni w olsztyńskim ratuszu), zarobkach, które od lat stoją w miejscu, czyli topnieją z powodu inflacji.
„Sprawa nie daje mi spokoju. Jestem etycznym aspergerowcem” – tak rozpoczyna się długi wpis Sieniewicza, zatytułowany „Pan Cogito pyta olsztyńskich radnych o ich podwyżki”, dalej czytamy:
„Dla niewtajemniczonych: w chwili, gdy wiemy, że finanse Olsztyna są w złym stanie, że na nic nie starcza pieniędzy, radni podnoszą sobie wysokość diet z 1800 zł na 3400, przewodniczący komisji wszelakich: z 2100 na 4500. To wzrosty gargantuiczne! (…). Dodatkowo: zdecydowania większość radnych to ludzie dobrze uposażeni, mający inne, podstawowe źródła dochodu. Wszak wynagrodzenie radnego nazywamy dietą, czyli rekompensatą za kilka dni w miesiącu poza głównym miejscem pracy”.
I teraz sekwencja wydarzeń:
„W wtorek spotykam się z radnymi komisji kultury, by po raz ostatni, straceńczy rzucić się na barykadę i zawalczyć o pieniądze na kulturę, na jej przetrwalnikowe formy, bo zżerają nas rosnące koszty utrzymania, a ludzie jak zarabiali przysłowiowe 2700, tak zarabiają, choć lata mijają (inflacja, te sprawy, wiadomo). Niestety, radni, rozumiejąc sytuację, wyłącznie wyrażają troskę i wsparcie, ale nic nie mogą zrobić. Są bezradni. Jako dyrektorzy prosimy o chociażby gwarancję, żeby te zapowiadane uśrednione 300 złotych brutto dla pracownika było pewne. Uśrednione, czyli niżej zarabiający, w granicach płacy minimalnej dostanie 400 złotych brutto, ten lepiej, „bogatszy” płacowo złotych 200. Błagamy, chwilami podnosimy głos, godząc się na i tak poniżającą sytuację, że jeśli te podwyżki zostaną klepnięte, będziemy siedzieć godzinami nad tabelkami Excella i rozkminiać komu dać 100 złotych na rękę, komu 180, komu 210 – i też godząc się z absurdalnością, że ja PAN, ja DYREKTOR różnicuje pracę ludzi, ich zaangażowanie w widełkach między 50 a 100 złotych netto (pół jednych zakupów w Lidlu albo jeden wypad na pizzę na mieście). To tak jakbym składał precyzyjny, japoński zegarek, nie widząc, że zrobiony jest z papierowych puzzli.”
„Dnia następnego, na sesji, dowiaduję się, że ci sami radni, ci sami, którym patrzyłem w onlin’owe oczy ustalają sobie podwyżki w skali 1600 złotych, powtórzę słownie: TYSIĄC SZEŚĆSET złotych netto, na rękę!!! Kasa za deklarowaną dzień wcześniej bezradność – przyzwoita, przyznacie. (Tu się z radnymi zgadzam, kiedyś miałem wyższe cele, teraz wiem, że przychodząc na komisję, uczestniczę w five o’clocku, takim klubie dyskusyjnym o randze niższej niż DKF (Dyskusyjny Klub Filmowy, choć bez herbatki.)”
„Dla moich pracowników jestem reprezentantem hierarchii, władzy, dyrektorowania i samego ratusza. Jako dyrektor zarabiam 5600 netto, oni nierzadko dwa razy mniej lub gorzej. I co ja mam im powiedzieć? Jak mam im spojrzeć w oczy, jak tłumaczyć trudną sytuację miasta? Jak mam iść na pracowniczą wigilię i życzyć wszystkiego najlepszego kobiecie z kilkunastoletnim stażem, która ma się cieszyć, że zarabia trzysta, czterysta złotych więcej od płacy minimalnej, że w gruncie rzeczy Pana Boga złapała za nogi? (Gdybym był pracownikiem, sam bym syknął na boku: pierdolisz!)”.
Wracam do sedna, choć to, co napisałem dwa zdania wyżej powinno być sednem: dokonało się coś niepokojąco i ponuro złego. Cokolwiek będzie mówił i jak to tłumaczył pan Mirosław Gornowicz (przewodniczący Komisji Finansów), naruszone zostało i chyba zniszczone zaufanie społeczne. (…) Nie wiem, dlaczego pan Gornowicz podkreśla, że budżet inwestycyjny jest niezagrożony. Powiem tak (późna pora): jebać inwestycje, liczy się CZŁOWIEK. Człowiek uzasadnia inwestycje, nigdy na odwrót. Dlaczego radni sami strzelili sobie w kolano, dlaczego wepchnęli się w stary jak świat stereotyp: władza i polityka to koryto, że tylko o to chodzi. Przerabiamy po raz enty tę wulgarność, tę nikczemną trywialność tych, co mają i chcą mieć jeszcze więcej?
„Czy naprawdę o naszym świecie rozstrzyga pazerność, o ktorej pisał Mirosław Arczak Radny Olsztyna? W takich okolicznościach trudno budować wspólnotę, trudno mówić, że miasto jest dobrem wspólnym, że wszyscy razem chcemy dla niego jak najlepiej, skoro koniec końców zwycięża partykularny egoizm i hasło „śmierć frajerom”. A ludzie kultury są frajerami największymi, miejscy urzędnicy zresztą podobnie. I proszę nie wrzucać mnie w politykę i partyjniajckie przepychanki. Po prostu nadal nie umiem pojąć, dlaczego twórczy człowiek przegrywa z teczkowym przytupasem Zawsze wierzyłem, że na poziomie lokalnym, miejskim gramy do jednej bramki: aby Olsztyn był dobry dla ludzi – to takie oczywiste, choć obrzygiwane potulną retoryką polityków. Walić warszawkową politykę, gierki, układy, gdy mówimy o naszym najbliższym świecie, jednako znaczy radny, Prezydent, koordynator koncertu, animator działań wyższych niż konsumpcyjne zatracenie. Owszem, każdy zarabia wedle odpowiedzialności i kompetencji, ale nie może być tak, że pracownik MOK Olsztyn zapieprza po kilkanaście godzin na dobę za 2700, a za przysypianie na komisji radny bierze 3400. To ściema, której nie może tłumaczyć demokratyczny mandat: bo ja zostałem wybrany. Zostałeś wybrany po coś. A kasa to ostatni, najmniej istotny argument. Oto więc radni zerwali zaufanie społeczne, nie dają mi szansy, by im w cokolwiek wierzyć. Spieprzyli coś, co zawsze wierzyłem i wierzę – wartość słowa, które wypowiadam. A skoro wypowiadam, muszę mu być wierny. To dość wymowne, że poza Mirkiem, i przypartymi do muru dziennikarskich pytań radnymi, większość milczy, nabrała wody w usta, licząc, że minie kilka tygodni, miesięcy i zapomnimy. Ucichły fejsy, brak bieżących postów, brak zbratanych z ludem selfie, brak zwykłej uczciwości; brałem z podatków 1800, teraz będę brał 3400.
Sprawa rozejdzie się po kościach, jak zawsze. Ale tylko dlatego, że są ważniejsze, szlachetniesze sprawy od pazerności, którymi warto się zajmować. Pamiętajcie o tym, radni, skoro poeta pamięta, i lubicie powoływać się na Miłosza. Ja mam jednak potworny zgryz, nie wiem, co robić? Słowo „kultura” od zawsze buduje mi świat – od literatury, przez muzykę, sztuki plastyczne, i inne, wreszcie po Pana Cogito – ten kompas moralny, etyczny, to „pierdolnięcie sumienia”, gdy mi odwala i woda sodowa uderza do głowy. I słowo „kultura” w żaden sposób nie chce już przylegać do słów „komisja” i „radni”. Od wczoraj to światy rozłączne”.
Przypomnijmy. Za podwyżkami diet radnych głosowało czternaście osób z klubu radnych Ponad Podziałami i Platformy Obywatelskiej. Przeciw było troje radnych: Czesław Małkowski i Monika Rogińska-Stanulewicz oraz Mirosław Arczak.
Piotr Grzymowicz przyznawał podczas sesji budżetowej, że środków na kulturę w jest mało ale „nie ma z czego ich wziąć”.
źródło: debata.pl
Dzisiaj będziecie bronić Kraśki, który jeździł 6 lat bez prawka. Najsztuba, który jeździł 8 lat bez prawka, samochodem bez badań technicznych i potrącił NA PASACH staruszkę, Wojewódzkiego wtykającego polską flagę w kupę, Kiszczaka, Urbana, Jaruzelskiego.
Spotkali się w święto o piątej przed kinem
Miejscowa idiotka z tutejszym kretynem.