– Wziąłem ze sobą aparat na kliszę i jak zobaczyłem boiska w Leeds, to położyłem się i robiłem zdjęcia. Takiej murawy nigdy w życiu w Polsce nie widziałem, a to było boisko treningowe – wspomina swój pobyt w Leeds Piotr Skiba, piłkarz Stomilu Olsztyn. Bramkarz biało-niebieskich rozmawia z nami o piłce, gotowaniu i początkach swojej kariery.
– Jak oceniasz ostatni mecz z Olimpią Grudziądz? Był to dla was wymagający przeciwnik?
– Z Olimpią zawsze nam się grało ciężko. Chyba jeszcze nigdy w lidze nie udało nam się z nimi wygrać. Przed tym meczem uznaliśmy, że musimy wymazać tę historię i zapunktować. Udało się. Bardzo się cieszymy z tego jednego punktu. To jest punkt zdobyty na ciężkim boisku i z trudnym przeciwnikiem. Przy odrobinie szczęścia mogliśmy to wygrać. Mieliśmy swoją sytuację w samej końcówce. Niestety Łukasz Sapela stanął na wysokości swojego zadania i mecz zakończył się remisem.
– Przed sezonem dużo się zmieniło w waszym zespole, jak go oceniasz?
– Już nie pamiętam kiedy w klubie była aż taka rewolucja, jak teraz. Widać, że z każdym meczem, z każdym treningiem nabieramy pewności siebie i zgrywamy się, tworząc zespół. Zbliżamy się do zimy, do okresu, w którym jeszcze bardziej będziemy mogli się zgrać. Mam nadzieję, że na koniec sezonu to zaowocuje, być może awansem do Ekstraklasy.
– Macie nadzieję na Ekstraklasę?
– Po to się gra, tak naprawdę w piłkę, żeby grać o najwyższe cele. Dla nas jest nim ekstraklasa i o to będziemy walczyć w każdym meczu.
– Jak oceniasz kolejnego przeciwnika?
– Flota to jest chyba największe zaskoczenie obecnego sezonu. Wiadomo z jakimi problemami się borykali przed rozpoczęciem rozgrywek. Praktycznie już mieli nie wystartować, ale poskładali jakoś te klocki. Jak to się mówi przysłowiowo „spięli pośladki” i grają bardzo dobrze, bo są w górnej części tabeli. Na pewno to nie będzie łatwy mecz, ale to my gramy u siebie, z wiarą w zwycięstwo i mam nadzieję, że po ostatnim gwizdku sędziego będziemy się cieszyć ze zwycięstwa.
– Zacznijmy od początku. Jak to się stało, że jesteś piłkarzem?
– Od kiedy pamiętam piłka jest w moim życiu. Wychowałem się jakieś 500 metrów od stadionu. Po szkole zawsze chodziłem na podwórko i między drzewami graliśmy podwórkowe mecze. Później chodziłem na trening, z treningu znowu wracałem na podwórko i pokazywałem czego się nauczyłem. Nie od początku byłem bramkarzem, bo jak każdy chłopak chciałem strzelać bramki. Później, z napastnika zostałem pomocnikiem, z pomocnika obrońcą i trafiłem na bramkę. Było to na turnieju na Węgrzech, nasz bramkarz dostał czerwoną kartkę. Ktoś musiał stanąć, nie mieliśmy rezerwowego bramkarza i ja się zgłosiłem. Spodobało mi się to i tam też kupiłem, w miejscowym sklepie sportowym, swoje pierwsze profesjonale rękawice i tak zostało do dzisiaj.
– Właściwie sam sobie wywróżyłeś, że będziesz bronił?
– Bardziej to opatrzność losu tak sprawiła. Właśnie po tym meczu na Węgrzech byłem w pokoju z Grześkiem Żytkiewiczem i pytałem go co mam robić? Nie za dobrze szło mi w polu, nie czułem się tam najlepiej. Na bramce się odnalazłem. Grzesiek mi powiedział „rób to co ci serce podpowiada, rób co lubisz robić.” To było ponad 15 lat temu.
– Kto był Twoim bramkarskim idolem?
– Mieliśmy swoją drużynę na podwórku. Tam każdy miał innego idola. Ojciec mówił do mnie Shilton, może datego, że mamy tak samo na imię. Ale moim idolem był i jest Peter Schmeichel. Legenda jeżeli chodzi o tę pozycję. To na nim się wzorowałem. Porównywano mnie do niego, bo podobnie wyglądamy.
– A kogo doceniasz z obecnie grających bramkarzy?
– Jest wielu bramkarzy, których doceniam. Od każdego można coś podpatrzeć, ale jestem sobą, robię swoje i na razie to wychodzi.
– Jesteś rodowitym olsztynianinem. Masz jakieś ulubione miejsce poza stadionem, podwórkiem, poza bramkami utworzonymi z drzew?
– Na pewno olsztyńskie restauracje (śmiech). Za młodu były wyjścia na jakieś tam dyskoteki, wiadomo jesteśmy ludźmi i każdy się musi jakoś odstresować. Ja też taki byłem. Teraz to najchętniej zaglądam na starówkę i nad jeziora. O tyle mamy dobrze, że mieszkamy w krainie tysiąca jezior. Nigdzie nie jest tak dobrze, jak w domu, w Olsztynie.
– Można powiedzieć, że jesteś smakoszem?
– Oczywiście, teraz mamy nową kuchnię z żoną i czasami udajemy Pascala. Lubimy pichcić, poznawać nowe smaki i każda nowa restauracja, jaka jest otwierana w Olsztynie, jest przez nas odwiedzana i krytykowana. Oglądamy też programy kulinarne i potem staramy się odtworzyć te dania z programów samemu w domu. Każdy człowiek chyba lubi jeść, a kuchnia to taka nasza pasja. Nie można sobie pozwolić codziennie na pizzę, MCDonalds’a, bo potem to się odbija na formie, więc jemy dużo owoców, warzyw i ogólnie staramy się jeść fit.
– A jakieś sporty poza piłką nożną?
– Kiedyś była ich cała lista. Ping-pong, tenis ziemny, koszykówka, siatkówka, jakieś sporty walki. Najbardziej odnalazłem się w futbolu. Wydaje mi się, że każdy za młodu próbuje się w każdym sporcie, a to życie ukierunkowuje. Mi jest pisana piłka nożna.
– Założyłeś też swoją firmę i produkujesz rękawice.
– Miałem sklep internetowy ze sprzętem dla bramkarzy. Z początkiem tego roku zdecydowałem się zrobić krok w przód i stworzyć własną markę rękawic. Jak widać, na razie ma to pozytywny rozgłos, czyli idę w dobrym kierunku. Rękawice są dobrej jakości, sprawdzają się, nie zawodzą. To jest dla bramkarza bardzo ważne, żeby w rękawicach czuć się dobrze, mając pewność, że one go nie zawiodą w ważnej chwili. I takie są moje rękawice 4Keepers.
– Opowiedz nam o swojej przygodzie w Anglii. Jak to się stało, że tam pojechałeś?
– Dostałem zaproszenie do Leeds United na testy. Bez wahania spakowałem się. Wtedy jeszcze nie były w modzie samoloty tylko autokary. Z dnia na dzień jakoś udało nam się nabyć bilety i wsiadłem w autobus. 36 godzin jazdy i byłem na miejscu na treningu w Leeds. To, co tam przeżyłem, pozostanie na zawsze w mojej pamięci. „Szary człowiek” z Olsztyna, ze Stomilu, który był wtedy jeszcze w IV Lidze. Wziąłem ze sobą jeszcze aparat na kliszę. Jak zobaczyłem boiska, to położyłem się i robiłem zdjęcia. Takiej murawy nigdy w życiu w Polsce nie widziałem, a to było boisko treningowe. Jeszcze rok wcześniej Leeds United grało w Lidze Mistrzów, a z takiego zaproszenia tylko wariat by nie skorzystał. Niestety, nie udało mi się otrzymać kontraktu. Pracę dostał Caspar Ankergren. Jednak mimo to postanowiłem zostać w Anglii i spróbować swoich sił.
– Podsumowując, jak wspominasz ten okres w swoim życiu?
– To była dla mnie szkoła życia. Wyjechałem tam sam, byłem z dala od rodziny. Na początku z kiepskim angielskim. Jestem ambitnym człowiekiem. Obrałem sobie za cel, że chcę się nauczyć angielskiego i zagrać w Anglii, poczuć ten klimat. Od małego marzyłem, żeby zagrać na Wyspach. Mam to szczęście, że było mi to dane.
– Jak porównałbyś piłkę w Anglii z tą w Polsce?
– Jeśli chodzi o kibiców, o zainteresowanie meczem i całą tę otoczkę, to Anglia ma przewagę. Na mecze Bradford City, z którym trenowałem przychodziło 17-20 tysięcy osób. U nas na mecze IV Ligi przychodzi garstka osób. My nawet w Ekstraklasie nie mamy takich frekwencji. Tam piłka nożna jest religią. Gazeta nie zaczyna się od polityki tylko od futbolu. W Olsztynie mamy tak specyficznych kibiców, że są z nami na dobre i na złe. Jeżdżą za nami setki kilometrów i chwała im za to. Klimat w Olsztynie mamy niesamowicie dobry do gry w piłkę i oby jak najszybciej ta Ekstraklasa u nas była. Olsztyn na nią zasługuje.
– Słyszeliśmy, że sam dla siebie projektujesz meczowe trykoty?
– Od kiedy Stomil zaczął współpracować z firmą R-GOL, ja sam ustalam kolorystykę, przejścia i wzory. Sam układam to wszystko. Mówi się, że jak cię widzą, tak cię piszą, a jeżeli się nie umie bronić, to trzeba chociaż wyglądać, więc to jakoś tak idzie u mnie w parze.
– Ale w ostatnich meczach swoją obroną pokazałeś, co potrafisz.
– Wygrywa, przegrywa, czy remisuje cały zespół. Ja staram się wykonywać swoją robotę jak najlepiej i pomagać zespołowi. Cieszy mnie, że punktujemy, bo potrzebujemy tych punktów z perspektywy walki o Ekstraklasę. Na razie wychodzi tak, że praktycznie w każdym meczu zdobywamy jakiś punkcik, jak nie trzy. Cieszy to, że ciężka praca na treningach przynosi rezultaty w postaci punktów w meczach ligowych.
– Jak się czujesz w roli świeżo upieczonego męża?
– Na razie cieszymy się życiem, sobą, odnajdujemy się w nowych rolach, czyli mąż i żona. Fajnie to brzmi, że już nie „Misiek” czy „Paula”, tylko „żono”, „mężu”.
– Czyli na razie nie planujecie dzieci?
– Tego nie można planować, oczywiście fajnie by było mieć potomka, gdyby to był synek to na pewno będę chciał, żeby też grał w piłkę, poszedł w ślady ojca, żeby bronił.
– Który mecz na zawsze utkwi w Twojej pamięci?
– Gdzie karnego broniłem u siebie chyba z Termaliką, kiedy wygraliśmy, a ja przy stanie chyba 0:0 obroniłem rzut karny. Fajne to uczucie, bo wtedy wszyscy skandują twoje nazwisko. Po to się gra, żeby zadowalać kibiców, ale wydaje mi się, że każdy mecz, gdzie mam sporo roboty, i tę robotę wykonuję pozytywnie, przynosi mi zadowolenie.
– Skąd się wzięła ksywa „Bubu”?
– Ona się wzięła nie od tego, że byłem gruby jak miś Bubu, tylko od niefortunnej kontuzji jakiej doznałem na treningu, jak Stomil jeszcze był w drugiej lidze. Norbert Witkowski podczas jednej z mojej interwencji zamiast w piłkę kopnął mnie w twarz i miałem pęknięcie zatoki przynosowej. Tak mi napuchła jedna strona, że wyglądała jak misiek. Miałem dwie twarze. Jedna normalna, druga w ogóle nie do poznania. I Norbi powiedział “Piotrek wyglądasz jak Miś Bubu” i tak już zostało.
– Co zamierzasz po zakończeniu kariery?
– Kariery to zrobili Boniek, Deyna, ja to mam przygodę z piłką. Na pewno będę chciał się zająć swoją firmą 4Keepers, nie wiem, czy będę chciał i czy będę miał czas na to, żeby zająć się “trenerką”. Kiedyś myślałem, mając już firmę, że fajnie by było założyć Akademię Bramkarską; tutaj na Warmii i Mazurach, bo też jest na to zapotrzebowanie. Zobaczymy. Jakieś tam pomysły i plany na razie są, a co z tego wyniknie… zobaczymy. Trzeba sobie stawiać poprzeczkę wysoko, żeby osiągnąć sukces i małymi krokami, mam nadzieję, że taki osiągnę.
Rozmawiali: Monika Oklińska i Aleksander Chodźko