Proboszcz najważniejszej parafii w Olsztynie ukarany grzywną za naruszenie Kodeksu pracy przy zatrudnieniu opiekunki domu pielgrzyma
Jak to się stało, że ks. dr Andrzej L., od 23 lat proboszcz parafii św. Jakuba w Olsztynie, zawiadujący XIV-wieczną katedrą na Starym Mieście, zamiast wypłacić 20 tys. zł byłej podwładnej, godzi się na występowanie w roli obwinionego? I odpierając zarzuty w sądzie, zastanawia się głośno, czy była pracownica jest pokrzywdzoną, czy może „chce wyłudzić z parafii środki, które jej się nie należą”.
Emerytka, co pracy się nie bała
Mocno dziś schorowana 65-letnia Teresa N. od półtora roku toczy bój z proboszczem, co kosztuje ją chyba tyle zdrowia, ile wykryty jakiś czas temu nowotwór. Ale gdy w maju 2016 r. podejmowała pracę opiekunki przykatedralnego domu pielgrzyma, zwanego Centrum św. Jakuba, była pełną wigoru, świeżo upieczoną emerytką, udzielającą się we wspólnocie parafialnej. Kiedy wikary z katedry zapytał, czy nie chciałaby dorobić do emerytury, poczuła, jakby złapała Pana Boga za nogi. Co prawda, obaj jej synowie już są na swoim, ale miło pomagać wnukom, a i samej dobrze mieć trochę więcej na coraz droższe życie.
Dom pielgrzyma został oddany do użytku kilka lat temu, po przebudowie dawnej stajni, dzięki dofinansowaniu z funduszy unijnych. Do nowego miejsca pracy pani Teresa miała zaledwie 15 minut pieszo, a i robota wydawała się prosta: miała dbać o czystość dużej sali, toalet, kuchni i sześciu pokoi na piętrze. Chociaż wcześniej pracowała jako laborantka na uczelni, to i takiego zajęcia się nie bała. Dostała klucze, co świadczyło o zaufaniu, jakim darzyli ją księża z parafii. Czuła się nie tyle gosposią, ile gospodynią obiektu.
Początkowo proboszcz zatrudnił ją na czas określony, do końca 2016 r., i tylko na pół etatu, przyznając obowiązujące wynagrodzenie minimalne w wysokości 925 zł brutto. Jednocześnie zgłosił pracownicę do obowiązkowego ubezpieczenia społecznego w ZUS, co ją ucieszyło, bo mogła liczyć na zwiększoną emeryturę. Jak wspomina, ks. Andrzej L. powiedział wtedy: „Daję 1000 zł i będzie pani pracować po cztery godziny dziennie”. Podziękowała za tę hojność i ostro wzięła się do roboty, a wobec gości była miła i pomocna. Przyjeżdżali tam nie tylko pielgrzymi z kraju i zagranicy, lecz także goście księdza proboszcza, honorowego prałata Jego Świątobliwości, emerytowanego wykładowcy teologii moralnej na Uniwersytecie Warmińsko-Mazurskim. Jeśli któryś np. źle się poczuł, Teresa N. prowadziła go do lekarza, na dowód czego pokazuje SMS z podziękowaniem od niejakiej pani Lidii. Nawet będąc już w domu po pracy lub w sobotę, w każdej chwili na wezwanie proboszcza otwierała centrum. Odbywało się tam np. przyjęcie z okazji ingresu abp. Józefa Górzyńskiego, a także inne spotkania z cateringiem, po których musiała doprowadzić pomieszczenia do lśniącej czystości. Twierdzi, że faktycznie pracowała więcej niż na pół etatu, co potwierdza część świadków.
Umowa pozorna, praca rzeczywista
Chyba dobrze się spisywała, skoro niecałe dwa miesiące później ks. Andrzej L. zaproponował jej cały etat. I taką umowę, w obecności księgowej, oboje podpisali. Tyle że była to umowa pozorna, pro forma, ponieważ parafia ubiegała się o pozyskanie za pośrednictwem urzędu marszałkowskiego dotacji ze środków unijnych, a jednym z warunków było wykazanie, że ma dwa pełne etaty (czyli jeden etat musiał już być). Takie oświadczenie ustne, nieco ponad dwa lata później, ksiądz proboszcz złożył do protokołu pokontrolnego sporządzonego przez inspektora Państwowej Inspekcji Pracy. Potem w sądzie tę wersję zmienił.
Pani Teresa pamięta również, że umowa na cały etat była konsekwencją wizyty „pani od funduszy unijnych”. Faktem jest, że od 1 lipca 2016 r. dostała minimalne wynagrodzenie (1850 zł brutto, 1394 zł netto), ale tylko na papierze, bo na rękę zarabiała 1100 zł miesięcznie. Chociaż w tym czasie płaca minimalna co roku rosła, osiągając na początku 2018 r. wysokość 2100 zł brutto. Dlaczego pani Teresa na taką fałszywkę – bo tak to trzeba nazwać – się zgodziła? Odpowiada, że, po pierwsze, umowę podpisywała z poważnym księdzem. A po drugie – była zadowolona, że pracodawca będzie przekazywał do ZUS składki od pełnego etatu, więc zwiększy się jej emerytura.
W takim to układzie współpraca między opiekunką a proboszczem trwała prawie dwa lata, aż w czerwcu 2018 r. proboszcz oznajmił pani Teresie, że Unia nie daje już na nią pieniędzy i dlatego ponownie może jej przyznać tylko pół etatu. Tak tę rozmowę zapamiętała, chociaż proboszcz zaprzecza, że coś takiego mówił. Potem zachorowała, ale nie brała zwolnienia lekarskiego, ponieważ od stycznia 2018 r. nie miała umowy na piśmie – tu ksiądz zrzuca winę na księgową, która nie wystawiła umowy „przez przeoczenie”. W końcu doszło do większych zgrzytów i pani Teresa oddała klucze do domu pielgrzyma, co gospodarz parafii odebrał jako porzucenie pracy. 20 czerwca 2018 r. została wezwana na plebanię, gdzie proboszcz miał jej zaproponować dalszą pracę, ale na czarno. Początkowo przystała na to, lecz nazajutrz wysłała mu SMS, że nie godzi się na taki układ i prosi o wypłatę różnicy między kwotą wynikającą z formalnej umowy o pracę a tą, którą dostawała do ręki. Bez skutku. Dostała jedynie 550 zł za czerwiec, co proboszcz uznał za gest dobrej woli, bo w tym miesiącu niewiele pracowała (była w szpitalu). Drugie tyle otrzymała jako ekwiwalent za 11 dni urlopu. Rozżalona pani Teresa napisała skargę do metropolity warmińskiego abp. Józefa Górzyńskiego, lecz po wyjaśnieniach ks. Andrzeja sprawa wróciła do punktu wyjścia. W lipcu napisała kolejny SMS: „Ponieważ ksiądz nie chce rozwiązać sprawy polubownie, idę do sądu, funduszy unijnych i NIK”. Ktoś jednak jej doradził, że właściwszym organem jest Państwowa Inspekcja Pracy. I tam się zwróciła.
Prezes sądu w radzie parafialnej
Inspektor z Okręgowego Inspektoratu Pracy w Olsztynie w sierpniu 2018 r. stwierdził liczne nieprawidłowości, w tym dwukrotnie wystawione pozorne umowy na cały etat Teresy N., a także brak rozwiązania stosunku pracy na piśmie. Proboszcz tłumaczył, że porozumiał się z opiekunką ustnie. Potem już pisemnie odpowiadał na jej zarzuty i pytania inspektora pracy – w tym po wizycie (interwencyjnej?) u przełożonego tegoż kontrolera oraz po konsultacji z Maciejem Nawackim, prezesem Sądu Rejonowego w Olsztynie, który ostatnio zasłynął podarciem uchwały olsztyńskich sędziów w obronie Pawła Juszczyszyna. Dlaczego właśnie z nim? Bo Nawacki od 10 lat jest aktywistą rady parafialnej przy parafii św. Jakuba. No i prezesem sądu, w którym miała się toczyć sprawa.
Pojawienie się w tym wszystkim Nawackiego spowodowało zresztą zamieszanie z wyznaczeniem sędziego do prowadzenia procesu. Najpierw, w lutym 2019 r., wylosowana sędzia Katarzyna Zabuska poprosiła o jej wyłączenie, bo zachodzi konieczność przesłuchania sędziego Nawackiego jako świadka, a przecież ma z nim relacje koleżeńskie i towarzyskie. Potem takie same oświadczenia złożyli pozostali sędziowie wydziału karnego sądu rejonowego. O wyłączenie poprosił też sam prezes, wyjaśniając, że w radzie parafialnej omawiany był wniosek o ukaranie proboszcza. Powstał impas, lecz prezes znalazł wyjście – wyznaczona przez niego inna pani sędzia uznała, że Maciej Nawacki nie musi w procesie zeznawać, bo ks. Andrzej L. konsultował z nim tylko odpowiedź na pismo pokrzywdzonej, co odbyło się już post factum. Sędzia Zabuska (która wcześniej wycofała swój podpis pod kandydaturą Nawackiego do KRS) musiała więc sprawę prowadzić, co nie było łatwe ze względu na wielu świadków, którzy głównie zeznawali, ile faktycznie godzin opiekunka pracowała. Poza tym proboszcz co i raz wyjeżdżał, nawet do Kancelarii Prezydenta RP „na uroczystość wręczenia odznaczeń państwowych”, więc terminy kolejnych rozpraw sędzia musiała dostosowywać do dyspozycyjności obwinionego. W aktach jest na to dowód – pismo pełnomocnika księdza, który podał siedem konkretnych dat, w których mogą odbyć się rozprawy. Z pozoru prosta sprawa trafiła do sądu w styczniu ub.r.
Już w stanowisku parafii z 13 listopada 2018 r. proboszcz przeniósł ciężar odpowiedzialności na Teresę N., zarzucając jej zawyżanie powierzchni do sprzątania oraz kłamstwo w sprawie środków unijnych. Była opiekunka istotnie powiedziała inspektorowi PIP, jakoby proboszcz zwolnił ją z pracy, bo „Unia przestała na nią płacić”, i dlatego proponował jej pracę na czarno. Ksiądz odparował, że Unia nigdy nie płaciła na żadnego pracownika zatrudnionego w parafii.
Oszczędny gospodarz
Ale w tym samym stanowisku ks. Andrzej L. pisze: „Parafia jako beneficjent środków unijnych, a nie Centrum św. Jakuba, przez dwa lata musiała wykazać zatrudnienie dwóch pracowników, z czego się wywiązała”. Ta kwestia jeszcze raz pojawiła się w wyjaśnieniach proboszcza, składanych już w sądzie karnym, bo tam ostatecznie – po nieudanych próbach polubownego załatwienia sporu – z wniosku PIP trafiła sprawa. Proboszcz nie przyznał się do winy, ale potwierdził, że parafia wcześniej otrzymała dofinansowanie unijne na modernizację budynków gospodarczych. Rzecz w tym, jak sprawdziliśmy w urzędzie marszałkowskim, że w latach 2016-2018 przyznano parafii ponad 2,3 mln zł dofinansowania na wspomniany projekt, jednak pod warunkiem utworzenia i utrzymania przez dwa lata nowych miejsc pracy. Proboszcz zatem nie kłamał, bo formalnie nie była to dotacja na zatrudnienie, ale przy takim dofinansowaniu parafii opłacało się przyjąć dwie osoby na pełny etat. W tym panią Teresę, na której, do czasu gdy rozliczył projekt, proboszcz zaoszczędził prawie 20 tys. zł wynagrodzenia (nie licząc ubezpieczeń i zaliczki podatkowej). Z punktu widzenia społecznego jest to sprawa kluczowa. Niestety, ani dzielny inspektor PIP, ani sąd nie zgłębili tego wątku, koncentrując się na pozornych umowach podpisanych przez proboszcza.
Wyrok został ogłoszony 13 lutego. Co prawda, sąd uniewinnił ks. Andrzeja L. od zarzutu wystawiania umów pozornych, uznając, że Teresa N. pracowała krócej niż osiem godzin, ale skazał go na 1500 zł grzywny za brak ewidencji czasu pracy opiekunki i niewystawienie jej umowy o pracę w 2018 r. Ten wyrok – jeszcze nieprawomocny – przyniósł pani Teresie jedynie satysfakcję moralną, bo o pieniądze musi walczyć w sądzie pracy. A udziela się teraz w innej parafii.
Autor: Marek Książek
Przedruk z Tygodnika Przegląd
Zatrzymanie zapłaty za wykonaną pracę „Bo piękno na to jest, by zachwycało / do pracy – praca, by się zmartwychwstało.” – pamiętam z lat licealnych te słowa Norwida wypisane na ścianie w sali języka polskiego. Czym jest dla mnie moja praca? Gdy czasem słucham, z jakimi problemami zmagają się ci, którzy pracują po godzinach za pół darmo, czy bez umowy i formalnych zabezpieczeń, w dodatku bez możliwości odwołania się do Kodeksu Pracy, bo pracodawca ma na wszystko „pokrycie”, to doceniam wartość tego, gdzie jestem zatrudniona. Wtedy nawet, gdyby chciało się ponarzekać, to pojawia się poczucie nieprzyzwoitości i wdzięczności, że mogę… Czytaj więcej »
Są cztery grzechy wołające o pomstę do nieba: 1/umyślne zabójstwo 2/grzech sodomski 3/uciskanie ubogich, wdów i sierot 4/zatrzymywanie zapłaty robotnikom A zatem: 4/zatrzymywanie zapłaty robotnikom.- Pismo Święte przestrzega przed wszelką nieuczciwością względem pracowników. Skarga uciskanego pracownika również woła do Boga o ukaranie nieuczciwości. “Tegoż dnia oddasz mu zapłatę, nie pozwolisz zajść nad nią słońcu…., by nie wzywał Pana przeciw tobie…” (Pwt24,15). Bóg jest szczególnie wrażliwy na ludzką biedę, spowodowaną przez innego człowieka. Stąd zatrudniający robotników muszą pamiętać nie tylko, by dać godziwą zapłatę swoim pracownikom, ale także mają ją dać w terminie. Nie mogą odwlekać uzgodnionego wcześniej wspólnie czasu zapłaty.… Czytaj więcej »