Jakub Dorosz i Michał Drózd opowiedzieli o swojej wyprawie przez tundrę i pasmo Uralu Polarnego. Okazją do snucia opowieści na ten temat było spotkanie turystów „Tramp” w Pubie Sowa.
Spotkania turystów „Tramp” to impreza cykliczna. Tym razem mieliśmy okazję wysłuchać prezentacji na temat znakowania szlaków. Michał Węgrzycki z Klubu Turystyki Górskiej „Grań” opowiadał, jak ważne jest to zagadnienie. Słuchacze dowiedzieli się, jakimi kolorami wytycza się szlaki, jaka jest ich klasyfikacja, czy sposób umieszczania znaków w terenie. Mimo że wydawało się, że to temat błahy, a wiedza każdego z nas na ten temat wystarczająca, uczestnicy spotkania mieli okazję przekonać się, że mimo wszystko to złożona kwestia. I jak zawsze w takich przypadkach sprawa często rozbija się o pieniądze a instytucja, która oznacza szlaki musi zadbać o ich uaktualnianie i poprawianie przez kilka lat, rezerwując wcześniej fundusze. Podczas prezentacji Węgrzycki pokazywał przykłady szlaków źle oznaczonych, czy szlaków, które przez to, że nie są modernizowane, zanikają, bo nikt nie odnawia ich oznakowania.
Część spotkania była poświęcona… nożom turystycznym. Słuchacze dowiedzieli się m.in. jaka jest klasyfikacja takich noży, czy na co zwrócić uwagę przy ich zakupie. Jak ważna jest to rzecz dla turysty wskazało samo zainteresowanie słuchaczy na sali, którzy wręcz prześcigali się w wymyślaniu kolejnych przeznaczeń noża. Jakub Dorosz, prowadzący prelekcję, stwierdził na zakończenie: – Najlepszy nóż to taki, który uratuje nam życie.
Spotkanie, które minęło w przyjacielskiej, niemal rodzinnej atmosferze (bez skrępowania zadawano pytania z sali, a uczestnicy wchodzili w dyskusję z prelegentami), zamknęła prezentacja Jakuba Dorosza i Michała Drózda na temat ich tegorocznej, survivalowej wyprawy, do Jamalsko-Nienieckiego Okręgu Autonomicznego w Rosji. Celem podróży tandemu było przejście ponad 200-kilometrowego odcinka z Labytnangi do Workuty, przez tundrę i pasmo Uralu Polarnego. W niezwykle sugestywny sposób, wspierany zdjęciami, uczestnicy wyprawy opowiadali o trudach marszu – małym zaopatrzeniem żywnościowym, który zabrali z kraju (1500 kalorii na osobę/na dobę), niewdzięcznym terenem, który musieli pokonać (walka z szerokim korytem rzeki, który musieli pokonać wpław).
– Rzeka była szeroka i głęboka, nie mogliśmy przejść jej wpław. Musieli trzykrotnie próbować ją pokonać. Z dużym rozsądkiem i zachowaniem bezpieczeństwa – relacjonował Dorosz.
Część prezentacji, prócz walorów survivalowych, poświęcona była także urodzie tundry. Jej surową przestrzenią, oszałamiającymi widokami, które rozciągały się po horyzont, czy ciszą i brakiem człowieka wokół i zamieszkałych terenów.
Nie obyło się bez problemów – podróżnicy zabrali ze sobą sprzęt do łowienia ryb, m.in. tzw. katamaran. Nurt wody w rzekach tundry był jednak tak silny, że uniemożliwiał łowienie.
– Racje żywnościowe mieliśmy niewielkie. Metabolizm organizmu bardzo się zmienił – wspominał Michał Drózd. – Po dwóch dniach czuliśmy ogromny głód, a na krzaki z jagodami po prostu się rzucaliśmy i jedliśmy je na kolanach. Potem organizm przyzwyczaił się do małych dawek kalorii.
Podróż obu survivalowców trwała dwa tygodnie. Zakończyła się szczęśliwie i obaj, spełniając marzenia, wrócili do domu. Chudsi o parę kilogramów, ale bogatsi we wspomnienia i doświadczenie.