Pan Grzegorz z Mazur wracał nocą do domu, kiedy zaatakował go płot. Brzmi niedorzecznie? A jednak mogło dojść do nieszczęścia. Dzięki temu, że mężczyzna miał przy sobie telefon, mógł wezwać pomoc. Strażacy zapobiegli śmierci z wychłodzenia.
49-letni Grzegorz Chmielewski, mieszkaniec Ogródka w woj. warmińsko-mazurskim, raczej nie zapomni tej przygody. Wracał nocą do domu, gdy nagle zauważył w ciemności drewniany płot. Niezadowolony, że coś zagradza mu drogę, postanowił go kopnąć. Nie przewidział jednak, że stopa utknie mu między sztachetami. Mimo prób nie był w stanie samodzielnie jej wydostać.
Pan Grzegorz tłumaczy, że „płot go wkurzył, bo stanął mu na drodze, więc go kopnął”.
– Płot nie oddał, ale nogi nie chciał puścić. Płotek był niski, ale bojowy, a mnie opuszczały siły. Pomyślałem, że nie będę szarpał się z płotem i zadzwoniłem na numer alarmowy – relacjonuje.
Gdy strażacy i ratownicy przyjechali na miejsce, pan Grzegorz leżał głową na asfalcie. Bez ich pomocy najprawdopodobniej nie przetrwałby do rana, gdyż w nocy panowała bardzo niska temperatura.
Strażacy z OSP w Orzyszu szybko wyswobodzili pechowca z potrzasku, a załoga pogotowia na miejscu go zbadała. Nie doznał żadnego uszczerbku i mógł spokojnie wrócić do domu.
Jak mówi druh Mariusz Semenowicz z orzyskiej OSP, pan Grzegorz tłumaczył strażakom, że chciał tylko rozładować napięcie. Dodaje jednak, że sam poszkodowany nie byłby w stanie się uwolnić bez pomocy, interwencja służb była niezbędna.
Pan Grzegorz z pewnością będzie omijał z daleka niepozorny płot.
źródło: Fakt
Ale sensacja. Sam sobie winien