Przed warszawskim sądem toczy się proces, w którym na ławie oskarżenia, obok siebie, zasiadają handlarze narkotyków i ścigający ich policjanci. Właściwie byli policjanci, bo aktualnie są na emeryturze.
Głównym bohaterem tej „afery” jest Marcin Miksza, bardziej znany pod pseudonimem Borys. Na jego wspomnienie handlarze narkotyków zgrzytali zębami i odgrażali się, że go „załatwią”. Jako szef wydziału narkotykowego oddziału Centralnego Biura Śledczego Policji w Olsztynie miał świetne wyniki w walce z przestępczością. Pewnie do tej pory mógłby spokojnie ścigać złoczyńców, gdyby nie patrzył krytycznym okiem na poczynania kolegów, w tym swoich podwładnych, których próbował zmusić do większego wysiłku. A gdy się opierali, usunął ich z wydziału. Jednak wkrótce zostali przygarnięci przez olsztyński wydział Biura Spraw Wewnętrznych. I do Borysa zaczęły docierać pogróżki typu „My cię załatwimy”.
Taką wersję przedstawia nadkomisarz Marcin Miksza, od lutego 2017 roku policjant w stanie spoczynku. Razem z dwoma partnerami z wydziału, po rocznym zawieszeniu w obowiązkach, został zmuszony do przejścia na wcześniejszą emeryturę. W tym czasie wokół „sprawy Borysa” zaczął się szum medialny, co kierownictwo służby odebrało jako szkodzenie wizerunkowi policji.
Narzędzie walki z przestępcami
„Borys” pochodzi z rodziny o policyjnych tradycjach. Jego ojciec był dzielnicowym w Rucianem-Nidzie, gdzie cieszył się szacunkiem miejscowej społeczności. Marcin poszedł w jego ślady; jako dziewiętnastolatek wstąpił do policji w Mrągowie, gdzie już w początkach swej służby pomógł kolegom z komendy wojewódzkiej złapać sprawców zabójstwa uczestnika Piknika Country. A na początku nowego wieku trafił do wydziału narkotykowego KWP w Olsztynie.
– Olsztyn był wtedy brązowym miastem – wspomina. Po serii porwań w 2000 roku miejscowi gangsterzy szukali nowych źródeł dochodu i znaleźli je w narkotykach, określanych jako brązowy towar. Marcin Miksza opowiada, że jego wydział zaczął ostro walczyć z handlarzami prochów i miał niezłe wyniki. Wkrótce on dostał propozycję pracy w zespole werbującym ludzi, głównie przestępców, do współpracy. Przeszedł w Warszawie specjalne szkolenie, dostając odpowiedni certyfikat.
Gdy wiceszefem Centralnego Biura Śledczego został Janusz Czerwiński, wcześniej naczelnik wydziału kryminalnego KWP w Olsztynie, Borys przeszedł do miejscowych struktur CBŚ. W 2013 roku został szefem wydziału narkotykowego tej służby, która rok później rozszeszyła swą nazwę do Centralnego Biura Śledczego Policji, czyli CBŚP. Miksza poczuł, że ma mocne narzędzie do walki z przemytnikami i handlarzami narkotyków, dobrał sobie kilku podobnie myślących, likwidując plantacje konopi indyjskiej i grupy przestępcze, co wywoływało gniew przestępców. W więzieniach wypisywali datę wyjścia na wolność z dopiskami: „Borys – wisisz!” albo „Tego dnia z#j*bię Borysa!”.
Fala pogróżek
Miksza miał wyniki w zwalczaniu przestępczości, był doceniany przez szefów, ale narobił sobie wrogów, również we własnym środowisku. Zwłaszcza gdy wyrzucił z wydziału dwóch lewusów, jak ich określał, w tym wyższego stopniem oficera, który oburzał się, jak to „kapitan może ruszyć majora”, czyli podinspektora. Obaj niedługo pozostali bez przydziału, bo znaleźli zajęcie w Biurze Spraw Wewnętrznych, czyli „policji w policji”. I od tej pory Borysa zaczęła zalewać fala pogróżek.
– Docierały wieści, że zbierają na mnie informacje, że łeb mi spadnie. Nie przejmowałem się tym, ale w końcu miarka się przebrała i napisałem raport do komendanta CBŚP, w którym opisałem całą sytuację – opowiada nadkomisarz Miksza.
Niezależnie od tego wydział narkotykowy nadal dobrze funkcjonował, a gdy dotychczasowy szef zarządu olsztyńskiego CBŚP szykował się na emeryturę, zaczęto mówić o Mikszy jako kandydacie na to stanowisko. Wtedy zaczęło się na dobre!
– Ruszyła lawina, zaczęły wyciekać tajemnice o naszych osobowych źródłach informacji, pojawiły się plotki, że miałem być sutenerem, łapówkarzem i dilerem narkotyków. Funkcjonariusze BSW szukali na mnie haków, rozpytywali informatorów, czy mam gdzieś plantację marihuany, czy gdzieś na boku kręcę lody, ale nic się nie potwierdziło – wspomina Borys. W grudniu 2017 roku reporter TVN Grzegorz Głuszak zacytował w programie „Superwizjer” wypowiedzi kryminalistów-informatorów wydziału narkotykowego, że funkcjonariusze BSW namawiali ich do ujawnienia jakichś grzeszków Borysa, lecz im się nie udało.
Transakcja pozorna
Co prawda BSW nie znalazło kompromitujących materiałów na Mikszę, ale w tym czasie (przypadkiem?) został on wezwany do Prokuratury Regionalnej w Szczecinie, gdzie usłyszał zarzuty niedopełnienia obowiązków i przekroczenia policyjnych uprawnień. Co prawda prokurator Aldona Lema zasłaniała się później tajemnicą śledztwa i nie chciała mediom ujawniać szczegółów, ale potwierdziła, że z zarzutami wiąże się „konkretne przestępstwo narkotykowe”.
Po trzech latach śledztwa, pod koniec 2018 roku rzecznik prasowy szczecińskiej prokuratury nie odpowiedział na pytanie dziennikarza tygodnika „Przegląd”, dlaczego jeszcze aktu oskarżenia nie skierowano do sądu albo nie umorzono sprawy, jeśli było przestępstwa.
Dociekania reportera skwitował tylko utartą formułką, że „Czas trwania tego postępowania wynika z jego charakteru”, a planowane czynności są prowadzone na bieżąco. A zanim zapadły jakiekolwiek rozstrzygnięcia, Mikszę i jego dwóch podwładnych zawieszono w czynnościach i następnie zmuszono do przejścia na wcześniejszą emeryturę, choć Borys nie miał jeszcze 40 lat!
Jeden z jego kolegów nie bał się pokazać swojej twarzy we wspomnianym programie TVN „Superwizjer”. Drugi natomiast ciężko przeżywał tę sytuację, a wszyscy trzej nie mogli zrozumieć, co takiego złego zrobili, żeby pozbywać się ich ze służby. I to zanim sąd wydał w tej sprawie jakiekolwiek orzeczenie, nie mówiąc o wyroku prawomocnym!
Bo akt oskarżenia, podpisany przez prokurator Aldonę Lemę ze Szczecina, trafił do warszawskiego sądu po blisko pięciu latach od postawienia zarzutów! Wczytując się w jego jawną część można dojść do wniosku, że organy ścigania na siłę próbują uzasadnić zarzuty niedopełnienia obowiązków przez funkcjonariuszy. Główny zarzut dotyczy tego, że w trakcie operacji „pod przykrywką” działali w porozumieniu z prawdziwym handlarzem narkotyków, czym naruszyli przepisy o „transakcji pozornej”. Co prawda policjanci mogą w jej trakcie „korzystać z pomocy osób udzielających pomocy”, ale kolejny artykuł ustawy „uniemożliwia wykorzystanie osoby udzielającej pomocy funkcjonariuszowi Policji do wykonywania czynności w ramach transakcji pozornej”.
Tajne łamane przez poufne
Sam główny oskarżony czeka na moment, aż będzie mógł odeprzeć te zarzuty podczas procesu sądowego. Ze względu na utajnienie części śledztwa, nie może podawać szczegółów, ale już w programie „Superwizjer” sprzed czterech lat zrekonstruowano wydarzenia, które mogły do tego doprowadzić. Według tej rekonstrukcji Borys i jego dwaj podwładni zastawili pułapkę na handlarzy narkotyków w Trójmieście. Na parkingu hipermarketu w Gdyni ich informator miał się spotkać z dilerem i odebrać od niego porcję prochów. Gliniarze czekali w swoim w samochodzie na rozwój sytuacji, gdy nagle zauważyli, że sami są obserwowani. Sądzili, że przez innych przestępców, więc przerwali operację i diler odjechał z narkotykami.
Po czasie okazało się, że obserwowali ich… funkcjonariusze olsztyńskiego BSW, a odwołana akcja posłużyła do postawienia zarzutów Borysowi i jego kolegom z CBŚP. W tym handlu narkotykami! Co prawda nie bezpośrednio, ale poprzez „zawodowych” dilerów, którym zlecili operację (a potem jeden z nich zaczął sypać). Chociaż miała to być „transakcja pozorna” do ustalenia i schwytania prawdziwych handlarzy. Przy czym prokuratura nie podaje, jaką korzyść mieliby na tej transakcji odnieść policjanci. Na dziś nie wiadomo, na ile ta wersja potwierdzi się w sądzie, bo ta część materiałów, łącznie ze stenogramem podsłuchów rozmów telefonicznych, jest tajna.
Główny bohater tej afery wydaje się głęboko przekonany, że sąd go uniewinni, podobnie jak jego kolegów z wydziału. Siedzą oni na ławie oskarżonych obok trzech kryminalistów, w tym dwóch dilerów i swego informatora zaangażowanego do „transakcji pozornej”. Również odpowiadający z wolnej stopy.
Pozbawiony policyjnej pracy Borys znalazł się na planie serialu kryminalnego „Kruk”. Jako konsultant doradza ekipie filmowej, która docenia jego doświadczenie w ściganiu przestępców. Skomentował też w TVN24 zdarzenie z Głogowa, gdzie policjant użył siły wobec jednej z protestujących kobiet. Chyba w rewanżu jego zdjęcie, podpisane „Marcin Miksza”, ktoś zamieścił w sieci jako tego zwyrodniałego gliniarza, który pałką zaatakował bezradną manifestantkę. Chociaż Borys już od czterech lat nie służy w policji.
Marek Książek
„ ktoś zamieścił w sieci jako tego zwyrodniałego gliniarza, który pałką zaatakował bezradną manifestantkę” – „redaktorze” Książek, jak pokazały opublikowane w wielu mediach materiały, to zwyrodniała manifestantka najpierw zaatakowała policjantkę, potem dostała pałą, szkoda, że tylko raz. Nie rozpędzaj się więc, redaktorzyno, z ocenianiem rzeczywistości budowanej pod tezę.
Ten śmi*ć bił niewinnych ludzi na przesłuchaniach to jego pomysłem było używanie paralizatorów oraz bicie i kopanie ludzi, przedewszystkim małolatów którzy popalali sobie zioło dla spróbowania a on robił z nich wielkich dilerów, a portal tko robi tutaj z niego wielką ofiarę, niech się buja.