4 lipca 2020 roku 72-letni F.R. (nazwisko do wiadomości Redakcji) pożegnał się z życiem w Mazowieckim Szpitalu Bródnowskim. Według rodziny winni są medycy. Według prokuratury niekoniecznie oni. Sprawę rozstrzygnie sąd.
Jak czytamy w dokumentach sprawy, powodem śmierci pacjenta był rozległy zawał serca. I w zasadzie cóż w tym niezwykłego? Ludzie umierają na zawały nie od dziś i pan F. nie był pierwszym, który właśnie w ten sposób pożegnał się z tym światem. Kiedy jednak profesor doktor nauk medycznych Hanna Szwed z Narodowego Instytutu Kardiologii w Warszawie, Konsultant Wojewódzki ds. Kardiologii dla Województwa Mazowieckiego przeanalizowała dokumentację tego przypadku, stwierdziła, iż bródnowski szpital miał dopuścić się karygodnych zaniedbań. Pacjentowi nie udzielono na czas właściwej pomocy, przewidzianej w odpowiednich procedurach szpitalnych, skutkiem czego po prostu umarł?
W oparciu o tę opinię olsztyńska Kancelaria Radców Prawnych i Adwokatów „Lech Obara i współpracownicy” wytoczyła bródnowskiemu szpitalowi pozew w imieniu pani C.R. (nazwisko do wiadomości redakcji), wdowy po zmarłym panu F. Czytamy w nim o rażących zaniedbaniach ze strony szpitalnego personelu, w tym niezajmowaniu się przez wiele godzin pacjentem, któremu nie miał nawet kto odłączyć przewodu kroplówki po jej opróżnieniu, w wyniku czego z wenflonu zaczęła kapać krew pacjenta.
– Dlaczego on spędził tyle godzin na SOR – od 14.30 do 22 – właściwie bez żadnej pomocy?! – pyta pani C., trzymając w ręku kopie szpitalnych dokumentów. – I dlaczego to ja musiałam szukać męża następnego dnia, kiedy już od wielu godzin nie żył, bo nikt w szpitalu nie raczył zadzwonić do mnie z tą informacją?!
Historia poszukiwania przez panią C. informacji o swoim mężu to wręcz mała epopeja: – Zadzwoniłam do niego o godz. 21:04, dalej nie wiedział, gdzie jest. Narzekał, że nie widzi żadnego lekarza ani pielęgniarki. Mówił, że nigdzie go nie przewozili. Byłam zszokowana, bo wyglądało, że jest wciąż jeszcze na SOR. Niestety, w szpitalu nikt nie odbierał telefonu, nie mogłam więc tego sprawdzić. Dopiero z samego rana odebrali i powiedzieli, że nie ma u nich takiego pacjenta. Dzwoniłam więc po kolei na wiele numerów Szpitala Bródnowskiego znalezionych w internecie, na różne oddziały szpitala i wszędzie odsyłano mnie dalej z informacją, że męża tutaj nie ma. I dopiero koło godziny 14 ktoś nareszcie powiedział mi, że mężowi serce pękło i nie żyje. Kiedy potem odbierałam rzeczy męża, lekarz, który go reanimował, powiedział mi, że zabrakło paru minut. Gdyby podjęli tę reanimację chwilę wcześniej, F. byłby do uratowania. Dlaczego więc trzymali go na tym SOR tyle godzin wcześniej bez żadnej pomocy?
Pani C. popadła po stracie najbliższej sobie osoby w depresję i potrzebowała czasu, by się z niej podnieść. Kiedy to się nareszcie stało, podjęła próbę uzyskania od szpitala zadośćuczynienia finansowego, licząc, iż jego kierownictwo poczuwa się do odpowiedzialności za zaniechania swojego personelu. Skierowała więc do Sądu Rejonowego dla Warszawy-Pragi wniosek o zawezwanie szpitala do próby ugodowej. Oczekiwała kwoty 200 tysięcy zł tytułem „odszkodowania i zadośćuczynienia w związku z niestarannym świadczeniem świadczeń zdrowotnych i spowodowaniem śmierci” jej męża, zrzekając się jednocześnie dalszych roszczeń z tego tytułu. Szpital zdecydowanie jednak odmówił rozmów na ten temat i do ugody nie doszło.
Pani C. złożyła wtedy do prokuratury zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa przez winnych zaniedbań pracowników bródnowskiego szpitala. 16 lipca 2021 Prokurator Okręgowy dla Warszawy-Pragi umorzył postępowanie przygotowawcze w tej sprawie, a jego decyzję podtrzymał trzy miesiące później Sąd Rejonowy dla Warszawy Pragi-Północ Wydział III Karny.
Odrzucając powództwo pani C. prokuratura oraz sąd oparły się na opinii Centrum Medycyny Sądowej w Sochaczewie, które nie dostrzegło nieprawidłowości i niestaranności w zachowaniu obsady medycznej wobec chorego F.R. Opinię wydało „trzech biegłych lekarzy – specjalistów z zakresu medycyny sądowej, medycyny ratunkowej oraz chorób wewnętrznych i kardiologii”. Według nich stan ogólny pana F. był po przyjęciu go na SOR „ogólnie dobry”. Otrzymał wtedy maksymalną ocenę 15 pkt. w skali Glasgow, co oznaczało: pacjent przytomny, prawidłowo zorientowany i spełniający polecenia. Zdaniem tych biegłych: „leczenie i wdrożone procedury medyczne (…), zarówno przez Zespół Ratownictwa Medycznego jak i personel Mazowieckiego Szpitala Bródnowskiego w Warszawie zostały zastosowane prawidłowo i w odpowiednim czasie w związku z ujawnionymi objawami chorobowymi”.
Taka konstatacja pozostaje w jawnej sprzeczności z dwoma analizami wydarzeń w bródnowskim szpitalu, dokonanymi przez uprawnionych lekarzy: dr Andrzeja Krupienicza – specjalistę z zakresu chorób wewnętrznych i kardiologii, działającego na zlecenie wdowy po panu Franciszku oraz wspomnianą wyżej dr Hannę Szwed z Narodowego Instytutu Kardiologii, którą o wyrażenie opinii poprosił Rzecznik Praw Pacjenta. Oboje specjaliści zwrócili uwagę na szereg kwestii pominiętych przez Centrum Medycyny Sądowej, które można sprowadzić do niezastosowania się przez personel szpitalny do głównej zasady: „czas to mięsień” – czyli im szybciej podejmie się interwencję medyczną wobec pacjenta z zawałem serca, tym większe szanse na uratowanie go. Zresztą pani C. wspomniała w swoim zeznaniu w prokuraturze, że załoga karetki dzwoniła od nich z domu do szpitala, prosząc, by „szykowali stół”. Świadczyło to o tym, że stan zdrowia pacjenta jest naprawdę poważny i trzeba działać szybko. Nota bene bardzo już cierpiący pan F., odczuwający silne bóle w klatce piersiowej, musiał o własnych siłach schodzić po schodach do karetki, ponieważ jej załoga nie miała przy sobie noszy.
W oparciu o tę opinię specjalisty z Narodowego Instytutu Kardiologii Stefana kardynała Wyszyńskiego Państwowego Instytutu Badawczego w Warszawie Rzecznik Praw Pacjenta stwierdził w listopadzie 2023 r., iż „świadczenia zdrowotne udzielone F.R. przez personel medyczny podmiotu leczniczego nie były zrealizowane z dołożeniem należytej staranności”.
A pani C. pozostała już tylko droga pozwu cywilnego wobec szpitala. Jego autorzy, wspomniana wyżej kancelaria „Lech Obara i Współpracownicy”, powołują się na odpowiednie artykuły kodeksu cywilnego, dające poszkodowanemu prawo do zadośćuczynienia pieniężnego za doznaną krzywdę. – Pamiętajmy, że dobra osobiste człowieka, takie jak zdrowie, pozostają pod ochroną prawa cywilnego niezależnie od ochrony przewidzianej w innych przepisach – wyjaśnia mec. Lech Obara. – Ważny jest tutaj także art. 415 k.c. w myśl którego kto z winy swej wyrządził drugiemu szkodę, obowiązany jest do jej naprawienia. Przy czym zadośćuczynienie powinno uwzględniać dramatyzm doznań osoby bliskiej zmarłemu i choć nie powinno ono prowadzić do wzbogacenia pokrzywdzonego, to powinno jednak przedstawiać odczuwalną ekonomicznie wartość.
Wróćmy jeszcze do wydarzeń z 4 lipca 2020. Był to czas pandemii Covid 19 i małżonka nie mogła towarzyszyć choremu w drodze do szpitala. Mogła za to słuchać, z coraz większym niepokojem, jego kolejnych telefonicznych relacji o tym, że leży sam w jakiejś sali i nikt się nim nie interesuje. Bardzo chciało mu się pić, jednak woda, którą podano mu w końcu dopiero po trzech godzinach, była wg relacji pacjenta „bardzo zimna i nie nadawała się do picia”. Ostatni kontakt mieli około godziny 21 i wciąż „nikt się nim nie zainteresował”, „lekarza nie widział na oczy” i „nigdzie go nie przewieziono”.
Autorzy pozwu podkreślają, że summa summarum podczas pobytu na SOR pacjent nie otrzymał żadnego leczenia.
– Dowodem na to jest brak w dokumentacji medycznej informacji o przeprowadzeniu jakichkolwiek badań – kontynuuje mec. Lech Obara. – Ba, nie ma tam także notatki o przeprowadzeniu wstępnego wywiadu z chorym, o zapisaniu kontaktu do jego rodziny już nawet nie wspominając. Nic dziwnego, że kiedy pozbawiony opieki pacjent w końcu umarł, nikt nie zawiadomił jego rodziny. Nie wiedziano przecież, do kogo zadzwonić. A do komórki pana F., zabezpieczonej jego odciskiem palca, nie mieli dostępu.
Według norm medycznych przytoczonych w pozwie, stan kliniczny pacjenta SOR powinien być poddawany ocenie nie rzadziej, niż co 90 minut. Niestety, jak wynika z zeznań wdowy po panu F.R., podczas pięciu godzin pobytu na SOR pacjent „lekarza nawet nie zobaczył”. A potem po prostu umarł z powodu braku fachowej pomocy medycznej.
Jak czytamy w pozwie: „lekarz prowadzący (…) wykluczył zawał pomimo alarmujących danych klinicznych” po prostu dlatego, że „chorego nikt nie zbadał i nie zapoznał się ze stanem jego zdrowia”.
Nie zwrócono także uwagi na przedłużający się ból dławicowy, będący objawem niestabilności z ostrym zapaleniem wieńcowym. Ponieważ nie prowadzono żadnego monitoringu stanu zdrowia pacjenta, „obsada szpitala pozbawiła się możliwości zaobserwowania, (…) czy nie dochodzi do martwicy mięśnia sercowego”. A lekarz prowadzący miał przecież dostęp do fachowca z dziedziny kardiologii, który mógł ocenić, czy nie zachodzi pilna potrzeba interwencji terapeutycznej.
Zatem w trakcie pobytu w SOR dokonał się u pana F. rozległy zawał serca, co nie zostało niestety zauważone przez personel medyczny. Przypomnijmy: zawał mięśnia sercowego występuje, gdy dochodzi do zablokowania przepływu krwi do części serca, co prowadzi do uszkodzenia lub śmierci komórek mięśnia sercowego. Jest to stan nagły, który wymaga natychmiastowej interwencji medycznej. W przypadku wystąpienia objawów sugerujących zawał serca, ważne jest, aby jak najszybciej wezwać pomoc medyczną, ponieważ czas jest kluczowym czynnikiem w uratowaniu życia i minimalizacji uszkodzeń serca. Mówi się tutaj o tak zwanej „Złotej godzinie”.
Kiedy nareszcie, po ponad czterech godzinach oczekiwania na jakąkolwiek pomoc, został pan F. – po nagłym zatrzymaniu krążenia – przewieziony do pracowni Hemodynamiki w celu reanimowania go, było już za późno. Lekarz, który reanimował wtedy pana F., powiedział później pani C., że gdyby pacjent trafił do niego kilka minut wcześniej, „byłby do uratowania”.
W liczącym 17 stron uzasadnieniu pozwu czytamy jeszcze o wielu innych – nazwijmy to – „niedociągnięciach” w pracy bródnowskiego szpitala, które skutkowały nie tylko brakiem właściwej opieki medycznej. Według zawartego tam opisu ostatnich godzin życia zmarłego, został on właściwie pozostawiony przez personel szpitalny na przysłowiowej „łasce losu”. A panią C. dręczy obraz małżonka, który „w poczuciu bezsilności i osamotnienia, choć w otoczeniu lekarzy, przez wiele godzin przeżywa narastający ból związany z martwicą serca”.
Zgodnie ze świętą zasadą pochodzącą jeszcze z prawa rzymskiego: „wysłuchaj także argumentów drugiej strony” poprosiliśmy Szpital Bródnowski o ustosunkowanie się do przedstawionych wyżej, dosyć poważnych, zarzutów. Zapytaliśmy także, czy skierowana do nich przez wdowę po p. Franciszku propozycja ugody na kwotę 200 tys. zł jest ich zdaniem nieuzasadniona? Szpital piórem lek. med. Wojciecha Kłosińskiego, członka zarządu ds. organizacji procesu opieki medycznej, zapewnił, iż „zawsze pozostaje gotowy do współpracy w sprawach istotnych dla naszych pacjentów i ich bliskich, głęboko rozumiejąc, że kwestie zdrowia są bardzo istotne”. Dodatkowo potwierdził, iż „W każdej sprawie, która podlega wyjaśnianiu współpracujemy z wszystkimi organami, które są uprawnione do wglądu w materiały i informacje, a do czasu oficjalnej oceny sytuacji, dla dobra sprawy i obiektywizmu, wstrzymujemy się z komentarzami”.
Pozostaje zatem poczekać na decyzję sądu w tej sprawie.
Autor: Łukasz Czarnecki-Pacyński