Cudze chwalicie, swego nie znacie. Przysłowie tak stare jak świat, a i prawdy w nim wiele. Jeździmy po świecie, uprawiając kulinarną turystykę, a mało kto zna rodzime smaki. Szkoda, bo na przykład nasze sery w niczym nie ustępują importowanym serom włoskim czy holenderskim. Ba, są nawet lepsze. Bo świeże.
W ostatnich latach popularne stały się produkty eko i bio. No i świetnie, bo nikomu nie trzeba tłumaczyć, że im zdrowiej jemy, tym lepiej się czujemy. Eko jaja, bio chleb, ser i eko wędliny. Ryby też są eko i bio. Eko czyli swojskie. Eko czyli ze wsi. A wsi u nas od groma i ciut ciut. Rzekłabym – cała Warmia jest eko. Dlaczego więc nie spróbować uprawiania kulinarnej turystyki śladem przysmaków Warmii i Mazur? Mamy przecież tyle lokalnych eko skarbów, że zwiedzać można całe wakacje. I jeść, jeść, jeść.
Jeść, ale gdzie?
Cóż może być lepszego od błękitnego nieba, przedwieczornego zapachu jeziora, lasu i łąki? Ano lepiej może być wtedy, kiedy oprócz tego wszystkiego mamy pod ręką swojskie, nieskażone chemią jedzenie. Wtedy osiągamy pełną życiową harmonię i bardzo nam blisko do stuprocentowego szczęścia. Tylko gdzie ta łąka i to jedzenie? Pojedźmy na przykład w okolice Morąga, gdzie na pewnej koziej farmie we wsi Złotna pasą się wesołe kózki, które dają wesołe mleko, a z tego mleka właściciele robią wspaniałe sery, kefiry i jogurty. Wszystko opatrzone certyfikatem, naturalne, zdrowe, pyszne. Można jechać, zjeść i kozę pogłaskać. Smacznie i edukacyjnie.
Z Morąga całkiem niedaleko do Włodowa, gdzie znajdą coś dla siebie miłośnicy trunków nieco mocniejszych niż kozie mleko. We Włodowie bowiem można spędzić miło czas, popijając sobie lokalny cydr i zagryzając go jabłuszkiem prosto z drzewa. Kwaśne Jabłko, bo o nim mowa, oferuje także jedzenie oparte na regionalnych produktach. Strawa i cydr – rozpusta w biały dzień. Chętnie, byle był słoneczny.
Przemierzając Warmię i Mazury wzdłuż lub wszerz, kierując się w stronę Olsztynka i słynnego Grunwaldu, można trafić do malowniczej wsi Pacółtowo we Wzgórzach Dylewskich. We wsi tej znajduje się gospodarstwo, które, w ogromnym poszanowaniu natury, hoduje rasowe krowy, kury, gęsi, kaczki, a także uprawia się tam mnóstwo warzyw i ziół. Gospodarstwo w połączeniu z pięknem zabytkowego pałacu sprawia wrażenie, jakby czas się tam zatrzymał sto pięćdziesiąt lat temu. Nawet omijając oczywiste walory smakowe tamtejszego jedzenia, warto jechać do Pacółtowa choćby dla nacieszenia się okolicznym pięknem.
Slowfoodowy raj
Takich miejsc na mapie Warmii i Mazur jest o wiele, wiele więcej. Tworzą je ludzie z pasją, wychowani w tradycji rodzinnej, ludzie, którzy kochają życie i wiedzą, gdzie i jak szukać szczęścia. Nie pod wpływem mody, a z chęci dzielenia się tym, co mają najlepsze. Rodzime hodowle i produkty to nasze naturalne skarby, owoce naszych ziem. Miody pana Wowka z Miłakowa, hodowle w Praslitach czy Warpunach, gdzie na Ranczu Frontiera można nabyć słynne sery owcze typu dżersej czy owczy blue. Ci bardziej świadomi restauratorzy coraz częściej korzystają z usług lokalnych dostawców, co cieszy mnie ogromnie. Wszyscy tęsknimy do źródeł. Wiosną siejemy, latem zbieramy plony. Kiedy przychodzi jesień, całymi rodzinami tłumnie jeździmy na grzyby. I nikt nie płacze, że musi w sobotę wstać skoro świt. Zimą zajadamy się smakołykami z domowych spiżarni: kiszonymi ogórkami, powidłami, ususzonymi uprzednio owocami czy grzybami. Ile jest przydomowych wędzarni, w których pan domu przyrządza swojskie wędliny, kiełbasy czy ryby? Ilu z nas, w domowym zaciszu, produkuje na potęgę nalewki wszystkich smaków? Wszystko to wpisuje się w naszą regionalną tradycję, a zwie się nowocześnie, z angielska – slow food. Jedzenie jest i będzie ogromną częścią naszego życia. Warto więc wrócić czasem do lokalnych smaków. Doceńmy Warmię i Mazury nie tylko za jeziora i lasy, lecz także za niezwykłe smaki i wspaniałych ludzi. Ideę slow food przekujmy na slow life, a życie będzie i smaczniejsze, i bogatsze w nową jakość.