10 C
Olsztyn
wtorek, 15 października, 2024
reklama

Tajemnicza śmierć Michaiła Gorbaczowa

OlsztynTajemnicza śmierć Michaiła Gorbaczowa

Kiedy Waldemar B.B. z Kaborna próbował na swojej farmie wskazać miejsce, gdzie zakopane jest ciało Michaiła Gorbaczowa, olsztyńscy policjanci popatrzyli na niego jak na niespełna rozumu. Ich zdumienie wzrosło, gdy gospodarz dodał, że to boss estońskiej mafii, zamordowany razem ze swoją piękną żoną Aleksandrą.

reklama

Początkowo więc funkcjonariusze nie potraktowali tych sensacyjnych wieści poważnie. Dopiero na komendzie w Olsztynie dokładnie wysłuchali szczegółów tej sprawy, którą zrelacjonował Waldemar B.B. Po dwudniowym przesłuchaniu odwieziono go do Kaborna, gdzie na swoim ranczu wskazał trzy miejsca ewentualnego pochówku. Informacje okazały się prawdziwe. Ciała 29-letniego Michaiła Gorbaczowa i jego pięknej żony Aleksandry równo dwa lata gniły zakopane na podwórzu gospodarstwa.

Atak w samoobronie

reklama

Działo się to jesienią 1998 roku. Kilka dni wcześniej, czyli w niedzielne popołudnie 4 października, na tę samą posesję w Kabornie wjechali fordem scorpio potężnie zbudowani „żołnierze” estońskiej mafii: Denis Kozłow i Thomas Kapelman. Rozmawiali chwilę z gospodarzem. Nagle padły strzały. Jeden mężczyzna został trafiony w szyję, drugi w rękę i pierś. Wkrótce przyjechała policja. Właściciel tłumaczył, że strzelił do nich z dubeltówki, ale w obronie własnej. Chcieli go zabić, ponieważ wcześniej odkrył ich wielką tajemnicę – to oni mieli zamordować swego „bossa” (tzn. Michaiła Gorbaczowa) w celach rabunkowych. Choć żaden z nich nie miał broni.

Waldemar B.B. przekonywał, że mimo braku broni mogli go zabić. Jeden przydusił go dresem, a drugi kazał odkopać ciało Gorbaczowa. Wtedy wrócił do sieni, niby po łopatę, ale chwycił strzelbę i ostrzegł napastników, żeby odeszli. Nie posłuchali, więc strzelił. Potem zadzwonił do znajomego pułkownika, a ten na policję. Zatelefonował też do swego brata w Stanach Zjednoczonych.

Szeryf z Kaborna

reklama

Początkowo wyjaśnienia sprawcy zabójstwa wydawały się wiarygodne. Potwierdziła je młoda partnerka gospodarza, zeznając, że już dawno konkubent opowiadał jej o tym, jak to szefa estońskiej mafii i jego żonę zastrzelili dwaj gangsterzy: Kozłow i Kapelman. Ci sami, których właśnie teraz Waldemar B.B. zabił w obronie własnej. Dlaczego wtedy tego nie zgłosili? Odpowiedziała, że nie mieli dowodów i nie wiedzieli, gdzie tamte zwłoki zostały zakopane. Dopiero gdy „żołnierze” mafii przyjechali po dwóch latach, pokazali to miejsce, nakazując gospodarzowi odkopać ciała.

Sprawa stała się głośna w całym kraju. Prasa pisała, jak to 54-letni spokojny reemigrant z Ameryki osiedlił się w ojczyźnie, gdy nagle musiał zmierzyć się z brutalną rzeczywistością, którą uosabiało dwóch ruskich gangsterów. Media – nawiązując do jego amerykańskiej przeszłości – nazwały go „szeryfem z Kaborna”. A on podtrzymywał wersję, że zabił w obronie koniecznej, za co w Ameryce zdobyłby społeczne uznanie. Ale nie w Polsce. U nas prokuratura oskarżyła go o zabójstwo dwóch ludzi (cóż z tego, że zagranicznych gangsterów). Proces w Sądzie Okręgowym w Olsztynie wzbudził ogromne zainteresowanie mediów. I, jakby na zamówienie, oskarżony został uniewinniony, bo sąd uznał, że była to obrona własna. A po wyjściu z aresztu Waldemar B.B. demonstracyjnie obwieszczał, że w Ameryce byłby bohaterem, który broni swego domu jak fortecy! Za taki czyn dostałby tam 10 tys. dolarów i zrobiłby sobie zdjęcie z senatorem. W Olsztynie fotografował się tylko ze swoim obrońcą.

Jak boss z prezesem

Ale prokurator nie dał za wygraną i zaskarżył wyrok, uznając, że oskarżony działał z premedytacją. Gdy „szeryf z Kaborna” z wolnej stopy odpowiadał przed drugą instancją, niespodziewanie został zatrzymany przez prokuratura z Katowic pod zarzutem udziału w grupie narkotykowej. Dziennikarzom opadły szczęki, bo nagle zobaczyli, że nie taki pan Waldek święty. Zaczęły pojawiać się publikacje o jego bujnej przeszłości, w tym o związkach z międzynarodowym światem przestępczym. A przede wszystkim o interesownej przyjaźni z bossem estońskiej mafii – Michaiłem Gorbaczowem.

Kim był człowiek, który miał takie same personalia jak były sekretarz generalny KPZR, ostatni prezydent Związku Radzieckiego? I tak jak słynny imiennik też był rodowitym Rosjaninem, choć pochodził z Krasnodaru nad Morzem Czarnym. Zaczynał jako drobny złodziej, ale powoli piął się w górę. Potem znalazł się w Estonii i w Tallinie przejął hotel „Wilno” oraz kontrolę nad tamtejszymi prostytutkami. Kiedy zarobił pierwszy milion dolarów, utworzył legalną firmę handlującą metalami kolorowymi. Faktycznie jednak zajmował się handlem bronią oraz narkotykami. Broń przechowywał m.in. na pokładzie okrętu wojennego, a to dzięki temu, że ojciec jego zaufanego „żołnierza” Denisa Kozłowa był dyrektorem Muzeum Morskiego w Rydze.

Grupa Michaiła, zwanego Miszą lub z angielska Mikiem, miała wszelkie cechy mafii. Przyjmowanie nowych członków odbywało się przy zachowaniu ceremoniału jak w filmie „Ojciec chrzestny”. Różnica polegała na tym, że „chrzest” miał miejsce w cerkwi. Gorbaczow należał do najbogatszych ludzi w Tallinie. Jego żona, córka pułkownika milicji, również pochodziła z Krasnodaru. Była piękną kobietą, niezwykle szykowną, nosiła kosztowne stroje od Diora i Armaniego.

Byli już na tyle bogaci, że mogli spędzać wakacje w różnych miejscach świata. W Tajlandii los zetknął ich z polskim biznesmenem, za jakiego podawał się Waldemar B.B. Prowadził on tam biznes turystyczny; ciągał za motorówką turystów ze spadochronami, a dodatkowo miał hurtownię dżinsów. Choć pochodził spod Łomży, to w latach 70. ubiegłego wieku nielegalnie wyemigrował do USA. Wkrótce dostał obywatelstwo amerykańskie, zajmował się drobnym biznesem, miał stację benzynową i firmę transportową. W 1981 roku sprowadził do Stanów młodszego brata Andrzeja.

Z Tajlandii do Olsztyna

W tym czasie Waldemar B.B. rozwiódł się z pierwszą żoną, Polką, potem drugą, a w Azji poślubił rodowitą Tajkę. W Tajlandii spędzał dużo czasu z Gorbaczowem, jego żoną oraz „żołnierzami”: Łotyszem Denisem Kozłowem i Estończykiem Thomasem Kapelmanem. Ta przyjaźń przerodziła się w kontakty biznesowe, a polski Amerykanin bywał potem w Tallinie. Pierwszy raz przyjechał do wolnej Polski w 1994 roku jako zamożny biznesmen, już po rozwodzie z Tajką. Szybko związał się z młodziutką partnerką z Warszawy. Wkrótce pojawili się w okolicy Olsztyna, gdzie zamierzali wieść spokojny, sielski żywot.

Na skraju podolsztyńskiego Kaborna znaleźli ponad 50 ha gruntu z wysłużonymi budynkami. Oficjalnym kupcem był Waldemar B.B., ale wtajemniczeni twierdzą, że 80 tys. zł zapłacił jego przyjaciel Michaił Gorbaczow. Nowy właściciel zburzył wszystkie zabudowania oprócz obory i w tym miejscu zaczął stawiać okazały dom, coś w rodzaju pensjonatu.

Mike pojawił się na Warmii wiosną 1995 roku, ponieważ w Estonii zadarł z konkurencyjnym gangiem, a w Rosji również grunt palił mu się pod nogami. Przywiózł do Polski piękną Saszę oraz 20-30 swoich ludzi. Najpierw wynajęli domek letniskowy na olsztyńskich Likusach, gdzie opalali się i ćwiczyli, sprawiając wrażenie grupy trenującej na obozie kondycyjnym. Po trzech miesiącach przenieśli się do Kaborna, gdzie na pustkowiu mieli doskonałe warunki do trenowania boksu i karate. Miejscowi nie mieli pojęcia, czym zajmuje się Gorbaczow, ale trafnie nazywali go „bossem”. Tymczasem on był coraz bardziej nerwowy, dużo pił, a stan mafii pomniejszał się po każdej wizycie w Tallinie. Prasa estońska pisała, że jesienią 1995 roku – po krwawym konflikcie jego grupy z czeczeńskim gangiem – Michaił pozostał tylko z garstką najwierniejszych pretorian. Wśród nich byli Kozłow i Kapelman.

Żądza pieniądza

W październiku 1996 roku Waldemar B.B. oficjalnie wyjechał na jakiś czas z Kaborna, powierzając pieczę nad farmą małżeństwu, które do wsi sprowadziła jego konkubina. I w tym czasie Gorbaczow przepadł jak kamień w wodę. Podobno wyszedł z żoną na spacer i już się nie pokazał. Poszła fama, że oboje wyjechali. Jakieś pół roku później gospodarz rancza kupił ciężki sprzęt i zaczął oczyszczać stawy rybne. Nie trafił na żyłę złota, ale znaczne pokłady torfu, który sprzedawał po 200 zł za wywrotkę. O „bossie” wszyscy zapomnieli, aż w październiku 1998 roku przyjechali upomnieć się o Gorbaczowa dwaj jego „żołnierze”. Może nie tyle o swego szefa, co o jego pieniądze.

Te szczegóły powoli wychodziły w drugiej instancji procesowej. Pozycja „szeryfa z Kaborna” wyraźnie się pogorszyła, a sąd dociskał także w sprawie zabójstwa Gorbaczowa i jego żony. Jeden z właścicieli olsztyńskich lombardów poświadczył nawet, że przyjął od oskarżonego orła z czystego złota, który należał do bossa z Tallina. Waldemar B.B. tłumaczył, że znalazł go na podwórzu po zniknięciu Michaiła i Aleksandry. Z kolei inni świadkowie, w tym zza wschodniej granicy, podawali prawdopodobną przyczynę zastrzelenia Kozłowa i Kapelmana: Mike nie panował nad sytuacją, rozpił się, przestał planować robotę i jego ludzie popadali w biedę, dlatego dwóch „żołnierzy” pozbawiło go przywództwa. A po dwóch latach przyjechali do Kaborna, by odebrać pieniądze, które ich szef zapłacił za gospodarstwo. Dlatego – uznał sąd – oskarżony chciał ich zabić i uczynił to z premedytacją, by nie oddawać pieniędzy.

W drugiej instancji Waldemar B.B. został więc skazany na 25 lat pozbawienia wolności za zabójstwo Kozłowa i Kapelmana. Później sąd w Łodzi dołożył mu 9 lat więzienia za popełnienie dwunastu czynów w sprawie o przemyt i handel kokainą. Kto zastrzelił Michaiła Gorbaczow i jego piękną żonę Saszę? To pytanie do dziś pozostaje otwarte.

Marek Książek

reklama

Zapisz się do naszego newslettera

Wysyłamy tylko najważniejsze wiadomości

reklama

3 KOMENTARZY

3 komentarzy
Najlepsze
Najnowsze Najstarsze
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Gość
24 listopada 2014 20:36
Krysia P.
23 listopada 2014 18:16

Bardzo ciekawie napisane Marku!

Polecane