Pieniądze można robić na wszystkim i wszędzie. Nawet przy bramie cmentarnej. Czy cmentarz to odpowiednie miejsce dla sprzedaży waty cukrowej, prażonych orzeszków w karmelu albo rurek z kremem?
Stoiska ze zniczami w okresie Wszystkich Świętych nikogo już nie dziwią. Tak samo jest z kwiatami i innymi ozdobami. Wiadomo, że tam gdzie gromadzi się tłum – są pieniądze. Ostatnio przy większych nekropoliach zaczęły pojawiać się stoiska gastronomiczne. Od swojskiej grochówki po kebaby, a nawet gofry i rurki z kremem. Czy cmentarze są odpowiednim miejscem na robienie biznesu na jedzeniu, albo jak ekstremalnych przypadkach, na handlowaniu obuwiem?
Na pewno jest na to wszystko popyt, bo gdyby nikt nie korzystał ze straganów – to na pewno żaden by tam nie stał. Sprzedawcy nie są wolontariuszami, rozdającymi jedzenie. Zarabiają na tym pieniądze i to pewnie całkiem spore. Komercjalizacja świąt kościelny ma miejsce od lat – Boże Narodzenie, Niedziela Palmowa, Wielkanoc. Można nawet powiedzieć, że od wieków – patrząc na kościelne odpusty. Łatwiej jest oczywiście zarobić na choince i prezentach, niż na zadumie nad grobem. Robienie biznesu na cmentarzach najwidoczniej było jednak tylko kwestią czasu. Potrzebne było bardzo banalne know how. Postawić stragan z kebabem i złotówki wpadają. Oczywiście nie można nikomu zakazać jedzenie fast foodów w trakcie „tych dni”. Choć jakaś niestrawność pozostaje.
A gdyby tak od każdego sprzedanej porcji jedzenia jakiś procent szedł na osoby potrzebujące? Wtedy z każda zapiekanką można byłoby pomóc komuś? Brzmi o wiele lepiej.