Ta sprawa odbiła się głośnym echem w całej Polsce jako przykład kompromitacji systemu prokuratorsko-sądowego. Skazany na dożywocie za rzekome zabójstwo Jacek Wach musiał czekać aż 15 lat, aby wymiar sprawiedliwości stwierdził popełnienie rażącego błędu. I to tylko dlatego, że do zbrodni przyznał się prawdziwy sprawca.
Wszystko w tej historii jest postawione na głowie. Po latach okazało się, że to nie ten sprawca i nie ta ofiara. Jacek Wach został skazany za zabójstwo suwalskiego gangstera Tomasza S., którego szczątki w foliowych reklamówkach znaleziono w 1999 roku w jeziorze Pluszne. Tak przynajmniej głosił komunikat olsztyńskiej prokuratury, bo to ona zajęła się sprawą. Policyjni nurkowie przeszukali całe jezioro, ale nie udało im się odnaleźć wszystkich fragmentów ciała. Te braki w jakiś sposób odbiły się na wynikach prowadzonego śledztwa, chociaż wydobyte szczątki wystarczyły do przeprowadzenia badań DNA i ustalenia tożsamości ofiary. Opinie biegłych okazały się jednak kolejnym ogniwem w łańcuchu karygodnych błędów
– Wyjątkowość tej sprawy polega na tym, że ci prokuratorzy i sędziowie od początku wiedzieli, iż znalezione szczątki nie należały do człowieka, którego rzekomo miałem zabić. W ten sposób chronili prawdziwych sprawców, stając się niejako ich wspólnikami. Bo przez te wszystkie lata wykluczona była możliwość ich ścigania – komentował podczas rozmowy z autorem tego tekstu pod koniec października zeszłego roku. Czyli jeszcze przed przełomową decyzją Sądu Najwyższego z 21 listopada, która uwolniła go od zarzutu zabójstwa.
Jak w koszmarnym śnie
Jednak od tamtej pory Jacek Wach nie opuścił jeszcze murów Zakładu Karnego w Kamińsku, ciężkiego więzienia dla recydywistów w gminie Górowo Iławeckie. Dlaczego jeszcze siedzi, skoro znany jest już prawdziwy sprawca zabójstwa? Po prostu odbywa karę za wcześniejsze przestępstwa, w tym za kradzież i pobicia, za które został skazany na 9 i 6 lat pozbawienia wolności. Nadal też wisi na nim wyrok za zabójstwo suwalskiego gangstera, bo chociaż Sąd Najwyższy uznał, że zabił go ktoś inny, to dopiero zobowiązał Sąd Okręgowy w Suwałkach do ponownego przeprowadzenia procesu. Uzasadniając decyzję o wznowieniu postępowania, sędzia SN Rafał Malarski tak argumentował: „Sądy nie popełniają pomyłek tylko w krajach autorytarnych, dyktatorskich. Pomyłka to zawsze porażka wymiaru sprawiedliwości, ale w krajach demokratycznych są mechanizmy pozwalające korygować te pomyłki”.
Czy cała ta historia, jakby wyjęta z koszmarnego snu, zalicza się do pomyłek sądowych? Zaczęło się od identyfikacji pokawałkowanego ciała. Skoro już była „ustalona” tożsamość ofiary, należało odszukać sprawcę. A że nie znaleziono bezpośrednich świadków i dowodów zbrodni, zabójca został wytypowany. Akurat pochodzący z Olsztyna Jacek Wach nie był aniołkiem, często popadał w konflikt z prawem i obracał się w środowisku kryminalnym. Na dodatek znał ludzi ze światka przestępczego Suwałk, w tym zaginionego Tomasza S. Według śledczych Wach miał powód, żeby go zabić, bo podczas jego kolejnej odsiadki jego żona miała z tym gangsterem romans. Olsztynianin od początku twierdził, że z zabójstwem nie ma nic wspólnego, wskazując na sprzeczności w zeznaniach świadków i przyjętych hipotezach.
– Kilka miesięcy po zatrzymaniu mnie za wcześniejsze przestępstwa prokuratura postawiła mi zarzut zabójstwa. Łatwo było mnie wrobić, bo pasowałem do przyjętej hipotezy, a nikogo nie interesował jakiś recydywista. To nie pierwszy przypadek takiej manipulacji – nie ukrywał irytacji Jacek Wach, dodając, że już wcześniej został, wraz z żoną, niesłusznie posądzony o podrabianie czeków.
Jak siostra broniła brata
Jacek Wach nie należał do grzecznych chłopców. Wychowywał się na olsztyńskim Zatorzu i tutaj stawiał pierwsze kroki na kryminalnej ścieżce. Potwierdza to jego siostra Grażyna, która – w przeciwieństwie do brata – uczyła się sumiennie, ukończyła liceum ekonomiczne przy ul. Bałtyckiej, a w stanie wojennym wyjechała z mężem do Kanady. Tam dotarły do niej wieści o oskarżeniu Jacka o morderstwo. Nie wierzyła w ten zarzut, zwłaszcza że sam Jacek zapewniał ją o niewinności. Przyleciała więc do kraju, gdzie poznała rzekome dowody popełnienia tak ciężkiego przestępstwa.
– Wtedy byłam już pewna, że dowody są sfabrykowane – wspomina. Opowiada, jak to w trakcie śledztwa, najpierw w Olsztynie, potem w Białymstoku, przesłuchiwano ludzi, którzy mieli wiedzę z drugiej albo trzeciej ręki. Co do tożsamości ofiary, to śledczy od razu założyli, że znalezione w jeziorze szczątki należą do zaginionego Tomasza S. z Suwałk. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie różne sprzeczności, jakie wynikły podczas identyfikacji ofiary. Na przykład biegły twierdził, że podczas przepisywania protokołu autopsji „popełnił techniczną pomyłkę”, podając, że znaleziono dwa podudzia, gdy było tylko jedno. Miało to o tyle istotne znaczenie, że na tym drugim podudziu Tomasz S. powinien mieć tatuaż, ale oryginalny protokół w aktach się nie zachował.
Jak zginął suwalski gangster
Według ówczesnych danych prokurator przyjął, że Tomasza S. pozbawiono wolności oraz poddano torturom. Prawdopodobnie umieszczono go w specjalnie do tego celu przygotowanej metalowej klatce, przywiązano za ręce do jej konstrukcji i grożono śmiercią. – Zadawano mu także uderzenia po ciele oraz spowodowano obrażenia w obrębie kości rzepki kończyny dolnej prawej – jak to ujął rzecznik Prokuratury Okręgowej w Olsztynie w przesłanej nam informacji. Wiadomo, że ofiara zginęła od postrzału w tył głowy, a potem ją poćwiartowano i szczątki utopiono. Lekarz sądowy dojrzał ślad po pocisku w potylicy, ale nie zauważył dziury w żuchwie po dawnym postrzale. Taka zabliźniona rana wyłoniła się po rekonstrukcji głowy zabitego, której dokonała biegła antropolog. Gdy więc śledczy ustalili, że Tomasz S. nigdy nie był postrzelony z przodu, w tym momencie powinni już wiedzieć, że to nie był on. Zwłaszcza że czaszka ofiary należała do potężnego człowieka z wysuniętymi brwiami, a suwalski gangster był drobnym mężczyzną z prostym czołem.
W konsekwencji Sąd Okręgowy w Suwałkach skazał Jacka Wacha na dożywocie, apelacja utrzymała wyrok i choć zarówno sam skazany, jak i jego siostra krzyczeli, że to pomyłka, wymiar sprawiedliwości pozostał niewzruszony.
Chociaż – jak zauważyła pani Grażyna – Sąd Najwyższy dwukrotnie podważył wyniki identyfikacji, przekazując sprawę do ponownego rozpoznania, to jednak Jacek Wach z piętnem mordercy pozostał za kratkami. W ponownych procesach identyfikacja została podtrzymana, a doszły do tego różne eksperymenty sądowe, analizy i dowody pośrednie… Wszystko było jasne – oskarżony Jacek W. zastrzelił swego znajomego z Suwałk i spotkała go za to zasłużona kara.
Jak odnalazł się prawdziwy zabójca
Tymczasem w sierpniu tego roku wybuchła prawdziwa bomba! Wyszło na jaw, że już pół roku wcześniej, również w okolicy jeziora Pluszne koło Stawigudy, znaleziono drugie ciało, które okazało się ciałem zaginionego 15 lat wcześniej Tomasza S. z Suwałk! Ale nie był to przypadek. Otóż siedzący w więzieniu za inne przestępstwa Wiesław S. z Plusek napisał do olsztyńskiej prokuratury, że to on zabił suwalskiego kryminalistę i zakopał w pobliżu miejsca swego zamieszkania. Początkowo prokuratorzy nie bardzo chcieli w to wierzyć, bo Wiesław S. miał opinię człowieka niezrównoważonego psychicznie, ale przesłuchali go i to wyznanie doprowadziło ich do szczątków zaginionego. Tym razem identyfikacja potwierdziła tożsamość ofiary w stu procentach! Równocześnie rozbiła w proch rzekome dowody wobec skazanego, który okazał się ofiarą „pomyłki sądowej”. Jacek Wach cieszył się z takiego obrotu sprawy, ale odczuwał gorzką satysfakcję. Podobnie jak jego siostra Grażyna.
Kary Jacka Wacha za inne przestępstwa kończą się w 2015 roku i jego obrońca, mecenas Jacek Orłowski, zaraz po decyzji Sądu Najwyższego złożył wniosek o połączenie tamtych wyroków, by jego klient jak najszybciej mógł odzyskać wolność. Ale najpierw musi być wznowiony proces w głównej sprawie – o zabójstwo Tomasza S. Tymczasem wyłączyli się z niej wszyscy sędziowie z Suwałk i dlatego 11 marca Sąd Najwyższy ma zdecydować o przekazaniu sprawy poza Apelację Białostocką, czyli zgodnie z oczekiwaniem Jacka Wacha. Co jednak oznacza, że jego droga do sprawiedliwości jest długa i kręta.
Nadal pozostaje do rozwiązania zagadka, do kogo należą szczątki znalezione w jeziorze Pluszne? Śledztwo w tej sprawie prowadzi Prokuratura Okręgowa w Olsztynie, która nie ujawnia szczegółów. Pytany o to Jacek Wach snuł przypuszczenia, że zastrzelonym mógł być rosyjski gangster, podający się za urzędującego w Olsztynie rezydenta mafii ze wschodu. Istotnie, rysy odtworzonej twarzy bardziej wskazują na Rosjanina niż Polaka. Ale tamten zaginął trzy lata wcześniej i od tamtej pory nikt go nie widział. Może po prostu wrócił do domu.
Marek Książek
Jack wychował sie na starówce…..
Najgorsze jest to jaki akurat ma humor prokurator albo sedzia jak bedzie mial humorek w miare to jeszcze jeszcze ale jak go rano zona wk@rwi to wyrzyje sie na tobie a co mu tam rok czy dwa wiecej on siedziec nie bedzie tak jest w olsztynie nie patrza na skazanego obiektywnie tylko jak im sie zachce w wszystkich wiezieniach w polsce mowia ze najgorszy sad i prokuratura jest w Olsztynie i jak miec sprawe to tylko nie w slynnej olsztynskiej prokuraturze