Ogólnoświatowa epidemia koronawirusa nauczyła nas niewątpliwie wielu rzeczy. Wśród najważniejszych zapewne jak mocno jako świat jesteśmy zglobalizowani, skoro jedno zdarzenie w przeciągu kilku miesięcy potrafiło przewrócić nasze życie prywatne, postawić pod znakiem zapytania przyszłość firm, a nawet całych krajowych gospodarek. Covid-19 pozwolił jednak również uzmysłowić jak silnym narzędziem jest władza, jak chaotyczne mogą być jej decyzje i jak daleko ingerujące w nasze życie ich konsekwencje.
Jeszcze rok temu nikt by zapewne nie pomyślał, że zostaniemy niczym mieszkańcy azjatyckich metropolii zmuszeni do noszenia w przestrzeni publicznej maseczek. Nie wyobrażaliśmy sobie możliwości nie tylko uziemienia samolotów, zamknięcia granic państwowych czy wprowadzenia ograniczeń wychodzenia z domu oraz spotykania z rodziną i znajomymi. Nie trzeba było dyskutować nad zasadnością zakazów korzystania z parków i placów zabaw, siedzenia na ławce na rynku, spaceru nad rzeką czy w razie kontroli tłumaczenia się gdzie i po co wychodzimy. Zapewne nikt nie przypuszczał, że władza w imię walki z koronawirusem może na początku epidemii wpaść na pomysł zamknięcia lasów, następnie zaś odtrąbić sukces ich ponownego otwarcia kilka tygodni później przy kilka razy większej liczbie zakażeń. Nigdy byśmy nie dowierzyli, że o wyłączeniu z użytkowania publicznych rowerów miejskich zdecydować mógł spacer urzędnika warszawskimi bulwarami, który podczas jego odbywania nie dostrzegł nikogo na elektrycznej hulajnodze, wobec czego przez cały okres pierwszego lockdownu mogły one w przeciwieństwie do rowerowych odpowiedników bez przeszkód funkcjonować. Starsza młodzież zaśmiałaby się, że po ulicach przyjdzie jej chodzić tylko razem z mamą lub tatą, a młodsza, że wobec zamknięcia szkół zostanie zabunkrowana w mieszkaniach. Właścicielom firm nie przeszłoby przez myśl, iż o tym czy mogą prowadzić działalność dowiadywali się będą z dnia na dzień, mimo iż chwilę wcześniej złożyli zamówienia na towar, a na pokrycie wynikłych z tego strat oczekiwali będą od polityków niczym na jałmużnę. Pracownicy zapewne nie przyjęliby do wiadomości, że ich pensja zostanie przy lepszym scenariuszu obcięta, a przy gorszym umowa o pracę wypowiedziana. Jako obywatele nie dopuścilibyśmy do głowy, że rządzący mogą nasze podstawowe konstytucyjne prawa i wolności obywatelskie ograniczać bez podstawy prawnej. O tym co nam wolno decydować będzie infografika z konferencji prasowej premiera i ministra zdrowia na Facebooku, bądź wykładnia różnic pomiędzy jeszcze chodzeniem a już bieganiem z ministerialnej strony internetowej. Dopiero zaś w następnej kolejności wydany dosłownie minuty przed północą akt prawny tak niskiego rzędu, że nie wywołujący skutków prawnych. Nie wywołujący skutków jedynie pozornie i w normalnych okolicznościach. W epidemicznej rzeczywistości egzekwowany bowiem pod przymusem całego arsenału państwowych służb oraz inspekcji i straży, a nawet wojska, co dla szarego obywatela było przesłaną najczęściej zbyt niejasną i perspektywą udowodniania swoich racji w sądzie zbyt daleką, by się temu przeciwstawić. O przestrzeganiu tych mniej lub bardziej absurdalnych dla wielu ograniczeń mowa będzie jednak w następnej części pandemicznego pamiętnika.
Prawda jest taka, że większość zakazów i ograniczeń wprowadzana był na „chybił trafił”, bez refleksji, im więcej tym lepiej.
Koronawirus to nie ściema. Ściemnianiem jest propaganda najefektywniejszego radzenia sobie z nim na kontynencie przez nasz rząd.